piątek, 24 grudnia 2021

WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO  NARODZENIA 2021!!



Moi mili, życzę wam zdrowych, spokojnych i wesołych świąt Bożego Narodzenia! Bardzo wam dziękuję za wsparcie i całą wspólną radość, jaką mogliśmy się cieszyć dzięki waszym i moim wspomnieniom, zapisanym tutaj na Rolce Wspomnień, aż od 2016 roku! Tyle lat razem to nie w kij dmuchał i oby nigdy się to nie zmieniło! :)

Wszystkiego dobrego kochani!

Keeper :)




niedziela, 31 października 2021

Frankenstein: The Monster Returns

Czyli unikatowa gra na Pegasusa w klimacie Halloween!



 

Tym razem z okazji tak mocno wyczekiwanego przez wszystkich święta Halloween, postanowiłem wrzucić na ruszt kolejny upiorny tytuł, prosto ze stajni gier konsoli Pegasus, który bawiąc czy frustrując, na stałe znalazł ciepłe miejsce w mej pamięci. Frankenstein: the Monster Returns, bo o nim właśnie mowa, chociaż mocno dzisiaj już przez graczy zapomniany, zasłużył na solidnie przetarcie z kurzu, by ponownie powstał w okowach mroku święta duchów i potworów, jako jedna z najbardziej nietuzinkowych gier w klimacie klasycznej grozy i horroru. Produkcja, która czerpiąc garściami z tak słynnych i kultowych powieści jak ''Frankenstein'' Mary Shelley czy ''Dracula'' Brama Stockera, już od pierwszych swoich chwil zabiera nas w podróż do mrocznego świata średniowiecza, zamieszkałego pośród gotyckich zamków, lasów i rozdroży, przez dzikie bestie i potwory z piekła rodem. Fabuła opowiada o tym jak Monstrum dr. Frankensteina ponownie powstaje z grobu, jednak tym razem obdarzone potężną mocą czarnej magii. Potwór szybko zjednując sobie nadnaturalną armię, złożoną z potworów oraz nieumarłych, wyrusza na podbój owianej mgłą krainy, paląc i niszcząc do gołej ziemi, okoliczne wioski oraz miasta. Jakby tego było mało, bezlitosne Monstrum porywa bezbronną dziewczynę Emilly, by posiąść ją za żonę w swojej złowrogiej twierdzy. Tym czasem spod gruzów zniszczonego miasteczka, powstaje młody wojownik, który nie czekając aż zło rozpleni się na cały świat, podąża w ślad za Potworem, by wymierzyć krwawą zemstę i uratować z łap bestii piękną Emilly.


Chociaż w swoim domu Pegasusa miałem już od 1991 roku, z tą bez mała unikatową grą spotkałem się dopiero 4 lata pózniej, przesiadując u kolegi z bloku obok, który co dopiero wrócił z wakacyjnych wojaży z nowym nabytkiem. Fantami przywiezionymi z wakacji, okazała się nowa wówczas na rynku odnoga Pegasusa, konsola Mortal Kombat oraz kilka gier w tym również wspomniany Frankenstein. Gra już od pierwszych swoich chwil rzuciła mnie na kolana i chociaż w moim odczuciu, bynajmniej nie przez kiepskie wykonanie pada nowej konsoli, gra wydawała się nieco toporna w wykonaniu to jednak klimat jaki z sobą niosła, pozwolił mi przymknąć oko na różne niedogodności. Pośród ponurej i pełnej grozy atmosfery, gracz wędrował poprzez multum różnorodnych lokacji, zaczynając od opętanej złą siłą wioski, złowrogich bagien oraz lasów, a kończąc na pełnej pułapek twierdzy szalonego dr. Frankensteina.


Po każdym ukończonym etapie gry, czekała nas walka z  bossami oraz ich mniejszymi odpowiednikami w których skład wchodziły tak słynne  i dobrze znane z mitów oraz legend kreatury jak smok, Medusa, Merman, skrzydlaty demon, wilkołak, Dracula a nawet Śmierć. Co ciekawe, po pokonaniu niektórych przeciwników, pojawia się okno dialogowe w którym dziękują naszemu bohaterowi za ratunek, wyjaśniając swoją agresję złym wpływem Czarnej Magii, co czyni ich charakter dość nieszablonowy, niż z początku można było się wydawać. Jak widać niesione zawiścią Monstrum dr. Frankensteina, potrafiło zasiać zamęt, nie tylko w świecie ludzi, ale i potworów, dokładając nam do całej historii fabularne drugie dno.

 

Jak widać potwory nie zawsze są tym, czym nam się
wydają być..


Warto zaznaczyć, że gra posiadała również system passwordów, które pozwalały nam wrócić do ostatniego ukończonego etapu rozgrywki. Był to niewątpliwie ogromny plus tej produkcji, jednak same kody składając się z cyklu 12 randomowych liter i symboli, których nie sposób było zapamiętać, zmuszały gracza do mozolnego wpisywania ich w kajet.

Do walki ze stojącą na drodze hordą maszkaronów nasz dzielny wojownik, miał naprawdę niewiele do zaoferowania, posługując się zaledwie skromną maczugą oraz mieczem, które dało się jednorazowo ulepszyć do formy miotania pociskami. Gra przypominając nieco klimat słynnej Castlevanii, aż się prosiła o cały wachlarz rozmaitych broni do zwalczania potworów, jednak z niewiadomych przyczyn, twórcy tej produkcji postawili na srogi minimalizm, który dość niefortunnie odbił się zarówno na odbiorze technicznym, jak i wizualnym samej gry. Poza standardowym wyposażeniem, postać posiadała również umiejętność podwójnego skoku, kosztem siły bojowej, co też nie za wiele nas wspomagało podczas atakowania wrogich jednostek latających.

Ten bez mała unikatowy tytuł, został popełniony już w 1991 roku za sprawą słynnej na całym świecie japońskiej korporacji BANDAI, znanej w Polsce bardziej z produkcji figurek Power Rangers niż z gier video. 

Chociaż Frankenstein: The Monsters Returns nie obył się bez licznych i dość widocznych dla oka wad, to jednak uważam, że w całej swej okazałości zasługuje na solidną uwagę, nie tylko ze względu na klimat pełen grozy, upiorną muzykę czy interesującą oprawę graficzną, ale również i przede wszystkim dlatego, że szukać można ze świecą w ręku podobnych produkcji tematycznych, pośród 8-bitowych gier konsoli Pegasus.

A wy jak wspominacie niesławny powrót przerażającego monstrum Frankensteina?


 Udanego Halloween!

Keeper :)

Witchcraft!! :)



niedziela, 17 października 2021

FLASH & BATMAN

Czyli kultowa przeróbka konsoli Pegasus!



 

Jako, że dawno nie było już nic w temacie giereczek, mój wybór padł ponownie na jedną z bliskich memu sercu gier Pegasus, która już przy pierwszym kontakcie z moją niebywałą wyobraźnią, o mało co nie spowodowała auto-lobotomii mego mózgu tudzież eksplozji zasilacza Tatarek razem z całą konsolą. Aby wam przybliżyć moją absolutnie pierwszą grę z serii brawurowych akcji Mrocznego Rycerza w 8-bitach Pegasusa, która na stałe wypaliła piętno, a może nawet dziurę w mym jestestwie, muszę ponownie zanurzyć się w najgłębszych odmętach mej pamięci i zabrać was tym razem w nostalgiczną podróż do roku 1993, kiedy to Pegasus wciąż będąc na topie dwa lata po swym debiucie, co raz częściej raczył nas zupełnie nowymi, zjawiskowymi tytułami, pośród których często-gęsto można było spotkać osobliwe ''wynalazki'', które w wyrafinowany sposób niewątpliwie wzbogacały naszą magiczną przygodę z konsolą Pegasus. Zatem moi mili, rozsiądźcie się wygodnie i przygotujcie zgniłe pomidory do rzucania, bowiem czeka was kolejna pełna wzruszeń i tęsknot opowieść z czasów mojego dzieciństwa. Rozpoczynając swój debiut w czynnej służbie ucznia szkoły Podstawowej, już na wstępie przykleił się do mnie dość ekstrawagancki dzieciak, którego zupełnie nie znając z czasów przedszkolnych czy też osiedlowego podwórka, niemal natychmiast dokleiłem mu łatkę trzymającego wiecznie palec w górze, klasycznego kujona, który moją uwagę jednak przykuł nie dobrymi stopniami na świadectwie, a odjazdową plamą po musztardzie na białym t-shirt'cie z wizerunkiem Kaczora Donalda. Mało tego, rozmawiając z nim na szkolnej przerwie sam napytałem sobie biedy, spotykając się z pytaniami bez odpowiedzi szkolnych łobuzów, czy ja również zadaje się z kujonami i bandą cudaków. Jako, że miałem ich wszystkich głęboko w czterech literach, stałem tam i słuchałem zachłyśnięty jego opowieścią o grze video w której Batman na spółkę z Flashem, pomniejszeni niczym bohaterowie kultowej produkcji Disneya ''Kochanie, właśnie zmniejszyłem dzieciaki'', ratują świat przed armią mikro-potworów, skacząc zuchwale po meblach, talerzach czy zlewozmywaku, zarazem też nie zdając sobie sprawy, że w oczach szkolnych drapieżników właśnie dołączyłem do wąskiego grona klubu frajerów i dziwaków. Zaraz po szkole, nowo-upieczony kolega zaprosił mnie do siebie na chatę, abym osobiście mógł się przekonać o niesamowitości tej gry, która za sprawą barwnego opisu, urosła w mojej wyobraźni do rangi najlepszego tytułu z komputera Amiga 500.  Pierwsze na co zwróciłem uwagę badając swoim przenikliwym wzrokiem etykietę gry, to uderzający po gałach, krzykliwy tytuł ''Flash & Batman'' spod z którego łypali na nas dwaj znani z komiksów, dziarscy bohaterowie o tęgich minach i kwadratowych szczękach. Flash co prawda wyglądał jak nieudolna, dziecięca  wycinanka z gazety, do tego mocno odbiegając zarysem od usadowionego nieopodal, krasnego kompana. Jednak nie to było najważniejsze, bowiem z chwilą gdy dyskietka z grą momentalnie wskoczyła do gniazda konsoli Pegasus modelu MT-555DX, moim oczom ukazał się fenomenalny widok. Tytuł już na pierwszy rzut oka charakteryzował się niezwykle barwną grafiką, płynną animacją oraz muzyką, która na długo zapadała w pamięć, a ponad wszystkim górował niesamowity rozmach i grywalność, której mogła pozazdrościć wówczas niejedna gra!


 Jak sugerował sam tytuł, podczas rozgrywki mogliśmy się wcielić w postać Batmana lub Flasha, który z niewiadomych przyczyn w systemie gry był zapisany jako ''Ratpeoples'', a plusem dodatkowym całego tytuły była możliwość działania w kooperacji na dwie osoby jednocześnie, co też bez najmniejszego cienia wątpliwości, solidnie uatrakcyjniało całą zabawę. Oboje pochłonięci całokształtem tej pierwszorzędnej produkcji, bez najmniejszego choćby zająknięcia, ukończyliśmy całą grę jeszcze tego samego dnia, nie bacząc na górę lekcji, które tylko czekały by zepsuć nam ten wyjątkowy dzień ''frajerskiego'' pojednania.


Chociaż w późniejszym okresie z naszą przyjaźnią bywało różnie to jednak tamtego pamiętnego dnia oboje byliśmy niczym Flash & Batman, gotowi skopać tyłek każdemu łobuzowi grożącemu nam sprężynowym nożem w szkolnym WC. Po latach jednak, jakie było nasze wielkie zdziwienie kiedy tytuł w który tak się zagrywaliśmy będąc dzieciakami, okazał się zręcznie zmajstrowaną przeróbką, szeroko znanej na zachodzie gry pt. ''Monsters in my Pocket'' wyprodukowaną przez Konami pod oryginalną konsolę Nintendo (NES), gdzie Monstrum dr. Frankensteina i klasyczny Wampir zostali podmienieni w perfidny sposób na bohaterów z serii DC Comics. Aczkolwiek dla mnie ten tytuł już na zawsze pozostanie zapamiętany jako klasyczny ''Flash & Batman'', bezmierny symbol nowych przyjaźni i nieszablonowej kreatywności konsoli Pegasus.


A wy jak wspominacie waleczne zmagania bohaterów DC Comics  w wydaniu kieszonkowym? :)

Na na na na na! Dobrego dnia! 

Keeper :-)


sobota, 21 sierpnia 2021

HEROES OF MIGHT & MAGIC: A Strategic Quest (1995) -

Czyli baśniowa gra komputerowa mojego dzieciństwa! 





Producenci gier PC już u progu lat 90-tych raczyli nas diamentami swoich wydawnictw, pośród których każdy z nas, wedle gustów i upodobania, mógł znaleźć coś dla siebie wyjątkowego. Gry takie jak seria Doom, Tomb Raider, Warcraft, Diablo, Rayman, Blood, Hexen, Worms, Quake czy nawet Dungeon Keeper na stałe zapisały się w historii gier PC jako kultowe, stanowiąc po dziś dzień świetny temat do rozmów oraz dyskusji. Jednak gra, która sprawiła, że zwyczajnie nie mogłem wówczas odejść od komputera to  jedyny w swoim rodzaju Heroes of Might & Magic: A Strategic Quest. Pierwsza część kultowych Heroesów została wydana w 1995 roku przez słynne The 3DO Company, rozprowadzana w Polsce za sprawą CD Projekt. Gra oferowała dość prostą, aczkolwiek bardzo wciągającą i podzieloną na tury rozgrywkę, której realia zostały osadzone w uniwersum baśniowego fantasy. Naszym zadaniem była rozbudowa jednego z czterech zamków królestw rycerzy, barbarzyńców, czarodziejek lub czarnoksiężników, tworząc potężne armie, nieodzowne wobec eksploracji mapy, obrony zamków oraz podboju wrogich królestw. W grze przyjmowaliśmy rolę bohaterów, zwanych potocznie przez graczy ''Herosami'' z których pomocą  prowadziliśmy nasze armie do boju i przyszłego zwycięstwa. 


Kukuryku mój Ty ognisty koguciku!! :))


Jako, że Heroes of Might & Magic przejawiał również elementy gier RPG, nasi bohaterowie wraz z rosnącym po każdej bitwie doświadczeniem zdobywali kolejne poziomy, stając się bieglejsi w walce, obronie bądź też władaniu magią. Warto zaznaczyć, że herosi oprócz doświadczenia i regimentów wojsk, często-gęsto wspomagali się również magicznymi artefaktami, które w zależności od swej charakterystyki, wzbogacały bojowe statystki, szczęście, morale oraz przydział zasobów złota. Każde królestwo posiadało swój oryginalny i niepowtarzalny klimat oraz odmienny charakter wojsk, w których skład mogli wchodzić zarówno rycerze, łucznicy, kawalerzyści jak i również orkowie, trolle, minotaury, elfy, krasnoludy, gryfy a nawet najpotężniejsze w całej grze, smoki. Grę charakteryzowała wielobarwna, wręcz iście baśniowa grafika oraz genialna, radująca uszy muzyka, która po dziś dzień zachwyca rzesze, nawet najbardziej zdziczałych melomanów. Warto wspomnieć, że oprócz kampanii oraz listy osobnych map, gra oferowała również możliwość rozgrywki wieloosobowej, pozwalając tym samym na grę online lub posiadówkę wraz z przyjaciółmi przy jednym komputerze PC, ciesząc się wspólnym podbojem hero-magicznego uniwersum :)



Żryj krasnoludzką stal, purpurowa pokrako! :))


Kilka słów o fabule:

Głównym celem kampanii jest podbicie, a jakże mlekiem i miodem płynącej, magicznej krainy Enroth. O ten niezwykle strategiczny i kluczowy punkt władzy nad całym światem, będzie zmagać się czworo władców, którzy w bitwie o główny tron nie będą przebierać w środkach, mając do dyspozycji potężne armie, fortyfikacje, herosów oraz magie.




Lord Ironfist - Dowodzi królestwem Rycerzy, których głównym atutem jest obrona. Herosi pod jego sztandarem, zwiększają morale armii o 1 punkt. 





Lord Slayer - Dowodzi królestwem Barbarzyńców, których głównym atutem jest atak. Herosi pod jego sztandarem mają bonus do braku kar na punkty ruchu podczas poruszania się po trudnym terenie, takim jak bagna, śnieg i pustynia.





Królowa Lamanda - Dowodzi królestwem Czarodziejek, których głównym atutem jest wiedza. Herosi pod jej sztandarem mają dwukrotnie zwiększoną ilość punktów ruchu podczas pływania statkiem. 






Lord Alamar - Dowodzi królestwem Czarnoksiężników, których głównym atutem jest moc zaklęć. Herosi pod jego sztandarem mają zwiększony promień widzenia na mapie przygody. Jako jedyny pośród władców ma do dyspozycji przydział rekrutacyjny Smoków, które są najmocniejszą jednostką w całej grze, co czyni jego królestwo z tego i wielu innych powodów, najsilniejszym.


Trzeba też nadmienić, że w samej rozgrywce fabuła została przekazana dość szczątkowo i nie wiele możemy dowiedzieć się o historii przedstawionego uniwersum, aczkolwiek jeżeli w latach 90-tych ktoś z was był szczęśliwym posiadaczem oryginalnej gry i znał dość dobrze język angielski, mógł zasięgnąć całkiem sporej wiedzy z instrukcji zwartej w pudełku z grą. Natomiast Ci z was, którzy tak jak ja należeli do zwykłych śmiertelników i posiadali wówczas tylko ruskie tłoki czy inne pirackie wydania z giełdy, cieszyli się po prostu samą rozgrywką, dobrze się bawiąc przy losowych mapach baśniowego świata.
Heroes of Might & Magic jako bez wątpienia miodny tytuł, doczekał się w swej karierze również wielu atrakcyjnych dla oka kontynuacji, wzbogacone o nowe elementy rozgrywki oraz wyzwania dla graczy. Chociaż pierwsza część Heroesów uchodzi dzisiaj za nieco archaiczną w swoim wydaniu już produkcję, to jednak dla mnie dzięki swej pełnej kolorytu oprawie oraz znamiennej grywalności, już na zawsze pozostanie w ścisłej czołówce ulubionych gier z lat 90-tych. A wy jak wspominacie waśnie baśni, Majtki z Magii Heromagii? :)) 

Dobrego dnia!

Keeper :)



niedziela, 18 lipca 2021

 WAKACYJNE TOTEMY MOJEGO DZIECINSTWA :)




Wpadł mi ostatnio w ręce taki oto sentymentalny zestaw figurek. 

Polski gumowy bootleg Snake Eyesa z serii G.I. Joe oraz chińskiej produkcji podróbki Wojowniczych Żółwi Ninja, pod postacią Splintera oraz prawdopodobnie Rapha.


Te trzy figurki niemal od razu przywiodły mi na myśl moje wakacyjne wypady dzieciństwa w góry czy nad polskie morze. Spędzając wakacje z babcią, rodzicami oraz siostrą w Wiśle lub w nadmorskim Dziwnowie, wielokrotnie na swej drodze do szczęścia, spotykałem właśnie tego typu gumiaki, które zwykle nabywało się od ręki w słynnych kioskach Ruchu oraz magicznych budach z upominkami.

Warto zwrócić uwagę na figurkę wesołego Turtlesa, który mając na wyposażeniu czerwone bandany Rapha, miecze katana Leo oraz pasek Mika, bezapelacyjnie wygrał konkurs na najbardziej odjechany bootleg tegorocznego lata.

Figurka chociaż może się wydawać nieco osobliwa, zwłaszcza dla młodszego pokolenia, dla mnie już na zawsze pozostanie czystą esencją lat 90-tych, które wręcz obfitowały w tego typu właśnie cudaczne gumiaki, pozbawione wszelkich zasad oraz konsekwencji. Snake Eyes zajmując drugie podium na tym stanowisku, wcale nie wypadł dużo gorzej. Nasz niemy commando-ninja, przybrał korpus Storm Shadow, kończyny Backblasta oraz czerep, jak też widać, Night Creepera. Podobnie jak w przypadku wojowniczego mutanta, znowu otrzymaliśmy mix figurek 3 in 1, prezentując się niczym tania gra Pegasus na ruskim bazarze. Jednak w jego przypadku, taka mutacja nie ma większego znaczenia, skoro szkicuje się w tym wydaniu, sami przyznacie, wręcz zjawiskowo! Jedynie mistrz Splinter wykazał się nienagannym, jak zwykle stylem, ubrany w gustowne kimono. Wszak mistrz jak to mistrz, dawać przykład musi! Co każde moje wakacje, zwoziłem do domu ogrom takich oto, szkaradków, cudaków i wojowników co się zowie, zachwycony ich soczystą barwą oraz nietuzinkowym wykonaniem. Cóż, takie było życie i taki był czas, bo gumowa miłość myślę, była w każdym z nas! :D


A dla was moi mili, czym były zwykle wakacyjne totemy waszego dzieciństwa? :)

Dobrego dnia!

Keeper :)



niedziela, 23 maja 2021

FIGURKI ''Z POWER'' MADE IN CHAP MEI (1994)

 



 Jako, że ostatnimi czasy poświęcam zbyt dużą uwagę figurkom polskiej produkcji, postanowiłem tym razem zaprezentować nieco inną serię zabawek, pochodzącą co prawda prosto dalekiego Wschodu, aczkolwiek również wiodącą główny prym wśród dobroci mojego dzieciństwa. Chińskie manufaktury odkąd pamiętam, zawsze barwiły nasz na polski rynek osobliwościami działu dziecięcego, gdzie poprzez gry video, szkolne akcesorium oraz odzież dla najmłodszych, przebijały się również zjawiskowe figurki, mocno przykuwając naszą uwagę swoją nietuzinkową formą oraz kolorytem barw. Seria ''Z POWER'' bo właśnie o niej będzie mowa, to w całej swej okazałości figurki pełne oryginalnego pomysłu, których koncept osadzono w bliżej nie określonym uniwersum komiksu. Figurki pierwotnie skierowane były głównie na tonący w komiksowej kulturze, rynek amerykański, skąd poprzez Europę Zachodnią, trafiły również i na bazar polski. Komplet figurek ''Z POWER'' podzielono na 6 różnorodnych i pełnych detali postaci, stricte zaprojektowanych na modłę amerykańskich komiksów z serii Image oraz Marvel. 

Ci dobrzy :)

Ci źli :))  

Jednak jak to zwykle w komiksach bywa i tym razem postacie zostały podzielone grupkami na dobrych i złych gości, a dzięki braku wplecionej fabuły w sprzedawany produkt, można było ich mieszać między sobą wedle niczym nieograniczonej wyobraźni.

Seria została wyprodukowana w 1994 roku przez chińską firmę Chap Mei, znaną głównie z tak znamiennych serii jak Stellar Force, Ninja Warrior, Dragon Force Knight oraz The Corpse. Figurki chociaż pozbawione z grubsza pełnej artykulacji ciała, posiadały aż jeden znikomy atut w postaci ruchomego ramienia, które jako zdejmowalna broń, mogło służyć pomocą również pozostałym bohaterom serii. Sam design postaci mimo iż mocno nietuzinkowy, przywoływał niemal od razu na myśl postacie z tak słynnych filmowo-komiksowych serii jak X-Men, Spider-Man, RoboCop, a nawet Predator. Co więcej kolekcję sprzedawano w miłym dla oka, wielobarwnym blistrze, który dodatkowo dla spotęgowania klimatu serii, okraszono w każdym calu komiksową formą. Z figurkami ''Z Power'' po raz pierwszy zetknąłem się gdzieś w 1995 roku, zaglądając po szkole do miejscowej księgarni, a ich unikatowy styl i bardzo niska cena, sprawiła, że z miejsca postanowiłem zainwestować w blister swoje ciężko wyłudzone od rodziców oszczędności. Tamtego pamiętnego dnia dostałem również z matmy pałę, ale kto by się tym wówczas przejmował, skoro do sklepów trafiła nowa seria bohaterów Z Power!

A wy jak wspominacie orientalną serię super-bohaterów made in Chap Mei? :)

Dobrego dnia!

Keeper :)

niedziela, 25 kwietnia 2021

WYMIANA FIGURKAMI CZYLI CHWALIPOST cz. 2 :)



Na drodze nagłej i spontanicznej wymiany wpadł mi do kolekcji kolejny TARGAT z serii polskich bootlegów G.I. Joe. Tym razem szturmowiec Cobry, przedstawił się w nieco innym akcencie zabarwienia niż zgoła oczekiwałem. Klasyczna niebiesko-metaliczna barwa jego uniformu została bowiem zastąpiona pastelowym turkusem, co wyszło moim zdaniem na duży plus, zwłaszcza, że dość ciekawie się wyróżnia na tle pozostałych TARGAT'ów pośród moich zbiorów. Jak widać koledzy przywitali go chlebem i solą, dając mu niezbędne wyposażenie oraz kwalifikacje do pacyfikacji zamieszek. Polskie figurki G.I. Joe to temat na bardzo długą rozprawę, aczkolwiek z przyjemnością przybliżę wam go już przy następnej okazji. Po krótce dodam tylko od siebie ze polskiego TARGAT'a nabyłem w 1992 rok będąc na wakacjach w Wiśle i była to moja absolutnie pierwsza figurka z serii gumowych G.I. Joe wyprodukowanych przez gdański Evanplast.

Nowy TARGAT w mojej kolekcji zasłynął mundurem o barwie jasnego turkusu :))

Za wymianę bardzo dziękuję Marcinowi z kanału https://www.youtube.com/user/marcinpiskor/featured, oboje oddaliśmy figurki z naszego dzieciństwa i z pewnością dla żadnej ze stron nie było to łatwe. Taką wymianę długo się będzie pamiętać, a tym bardziej doceniać! :) Zdjęcia oczywiście mojego autorstwa. Pozwoliłem sobie trochę na klimat Terminatora i niedalekiej przyszłości, bo polscy TARGACI na szalonych oraz zmutowanych cyborgów nadają jak jak nic innego na świecie! A wy jak uważacie? ;) 

Oddział do pacyfikacji zamieszek gotowy do akcji! :)

Dobrego dnia! 

Keeper :) 


T.A.R.G.A.T.

PS. Jeżeli mieliście lub macie nadal pokitrane po szufladach takie zjawiskowe figurki, mile widziane w komentarzach wasze wspomnienia! :)

niedziela, 11 kwietnia 2021

 GAIAPOLIS - GRA NA PEGASUSA KTÓRA MNIE OMINĘŁA! :))



Rzadko się zdarza, że opisuję coś czego nie pamiętam z przepastnych dziejów mojego dzieciństwa. Jednak tym razem postanowiłem wziąć na warsztat grę video, która ostatnio mocno mnie poruszyła, a której w latach 90-tych nigdy nie było dane mi poznać. Siedząc w temacie gier Pegasus od dobrych kilkunastu lat, co jakiś czas łapię się na tym, że wciąż spotykam tytuły, których nigdy wcześniej nie ogrywałem. W żadnym bądź razie nie chodzi mi tutaj o produkcje z gatunku japońskich RPG, które chociaż wbrew pozorom z rzadka można było spotkać na polskich bazarkach, to jednak kompletnie były dla nas nie grywalne, ze względu na osobliwy język jakim nas raczyły. Tym razem wpadła mi w łapy gra fantasy pt. ''Gaiapolis'', której początków należy jednak szukać nie w fabrykach Famicoma, a w salonach gier lat 90-tych. Tytuł pierwotnie została wydana przez firmę Konami w 1993 roku i jako typowy gatunek Beat 'em up czyli po naszemu ''bijatyka chodzona'', został wypuszczony stricte pod rynek automatów branży gier video. Aczkolwiek fani domowych konsol gier telewizyjnych nie musieli wcale długo na ten tytuł czekać, bowiem słynna tajwańska firma gier video Sachen, po raz kolejny uruchomiła swoje pomysłowe tryby, mieląc i wyciskając dorodnego Gaiapolis'a na 8-bitowy sok pełen taniości. 

Słynny Gaiapolis w 8-bitach konsoli Pegasus :)

Gra już od pierwszych swoich chwil zabiera nas w podróż do mrocznego świata dark fantasy, w którym przyjdzie się nam zmierzyć z krwiożerczymi potworami i bestiami z piekła rodem. Tytuł pozwalał na rozgrywkę w kooperacji dla dwóch graczy, jednak do wyboru mieliśmy aż trzy postacie, takie jak książę i zarazem dzielny rycerz Gerard Himerce, wojowniczka Elaine Shee, pół-wróżka-pół-człowiek oraz szermierz Galahad, smoczy wojownik z Królestwa Drakonów. Aczkolwiek z niewiadomych przyczyn programiści Sachen postanowili zmienić imiona bohaterów na bardziej tajwańsko brzmiące Ken, Amy i Lin. Fabuła gry opowiada o poszukiwaniu zemsty księcia Gerarda Himerce na swoim przyrodnim bracie Albercie, który przyczynił się do zniszczenia ich ojczyzny, Królestwa Avalon. Wraz z dwójką swoich wiernych towarzyszy, awanturniczą wróżką Elaine oraz smoczym wojownikiem Galahadem, postanawia wymierzyć sprawiedliwość i raz na zawsze zniszczyć Alberta, Władcę Demonów z imperium Zar Harc. Jednak zanim tego dokonają, bohaterowie będą zmuszeni znaleźć rozrzucone po całym świecie trzy magiczne klucze, które pod koniec podróży, otworzą im przejście do podniebnej cytadeli Gaiapolis!

Nasi dzielni bohaterowie Gaiapolis - Amy, Lin i Ken, bo czemu nie! :))

Warto nadmienić, że tytuł obfitował również w drobne akcenty klasycznych gier j-RPG, pozwalające na rozwój bohatera, jak również możliwość wyposażenia go w czary. Aczkolwiek sama gra, jak to zwykle w przypadku pirackich portów często bywa, została dość mocno okrojona, przez co straciliśmy między innymi możliwość zdobywania magicznych stworzeń, które chętnie też pomagały naszym bohaterom w walce. Pomimo, że według ogólnej opinii jest to jeszcze jeden wątpliwej jakości hack 16-bitowych produkcji, to jednak osobiście, jak najbardziej chętnie zaliczę go do tej lepszej serii przeróbek z jakimi miałem do czynienia od czasów gry Flash & Batman!

A czy wy również żyliście bez świadomości o grze Gaiapolis? :) 

 Dobrego dnia!

Keeper :)

niedziela, 4 kwietnia 2021

 WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCY! :)





Co by nie przedłużać zbytnio, powiem na dzisiaj już tylko tyle, moi mili z okazji Świąt Wielkanocy życzę Wam abyście nigdy nie pozostawali w tyle! Wszystkiego co najlepsze i niech Moc będzie z nami! :)

Wpaniałego dnia!

Keeper

Jak Wielkanoc to tylko z Dizzy! :)))


niedziela, 28 marca 2021

Elektroniczne Combo-składanki lat 90-tych! :)


Jak sugeruje obrazek i opis na pudełku, podobno znajdziemy tu grę Dragon Ball,
której ja jednak nie znalazłem! :))


Każdy kto wspomina pamiętne szkolne wycieczki z przełomu lat 90-tych, doskonale wie, że w czas wielogodzinnej podróży autokarem, oprócz prowiantu, w naszych plecakach nie mogło zabraknąć również odpowiedniego wyposażenia, które mila za milą, pomagało przetrwać trawiącą nas nudę w takt wyczerpującej jazdy. Zwykle w skład mojego akcesorium survivalowca szkolnych wycieczek, wchodziły arcy-pyszne, a jakże przyrządzone przez mamę, bułki z serem, bliżej nieokreślone picie, chipsy Chio, tudzież misiowe żelki. Co więcej pomiędzy prowiantem, a komiksami Kaczora Donalda, często-gęsto walali się bohaterowie mojego dzieciństwa w postaci figurek Żółwi Ninja oraz G.I. Joe, którzy chętnie też toczyli pomiędzy fotelami srogie potyczki. Jeżeli tego było mało, przychodził ten wyjątkowy czas na wyszperanie w przepastnych odmętach mojego plecaka ultra zaawansowanej technologii, zapewne stricte pochodzącej też od Marsjan. Gry elektroniczne, bo o nich właśnie mowa, potrafiły umilić nam podróż jak nic innego, pozwalając na chwilę relaksu i głębokiej medytacji, podczas bicia kolejnych rekordów wszechmocnego Tetrisa oraz innych osobliwości dostępnych z listy. Czasami na cały autokar trafił się jeden-jedyny burżuj, dumnie posiadający konsolę Game Boy w swoich zbiorach, jednak większość dzieciarni wyposażona była w klasyczne ''Ruskie Jajeczka'' tudzież ''Brick Games 9999 in 1'' rodem z bazarów i staromodnych odpustów. Gry takie jak Tetris, Wyścigi, Arkanoid oraz kultowy już dzisiaj Wężyk, wiodły główny prym w kanciastym oprogramowaniu archaicznych handheldów lat 90-tych. Chociaż już u zarania swoich dziejów mocno grzeszyły prostotą wykonania tudzież schematyczną rozgrywką, to jednak wciąż cieszą oko niejednego konesera gęstego sera. Bo jak mawiają, w prostocie zwykle tkwi siła! :))


Klasyczne wyposażenie mojej każdej szkolnej wycieczki :))


A wy jak wspominacie bazarowe combo-składanki lat 90-tych?


Dobrego dnia!

Keeper :)

Wyświetlacz pokazuje wynik 5000 punktów, samą rozgrywkę
ukończyłem na 10 000, aczkolwiek zdjęcia nie zrobiłem. Czemu? Nie pytajcie, bo nie wiem! :)


niedziela, 14 lutego 2021

LORD VADER W GUMOWEJ ODSŁONIE PRL :)




Z cyklu modnych ostatnio w sieci ''chwali-postów'', pochwalę się i ja moim najnowszym nabytkiem z serii gumowych Star Wars polskiej produkcji. Tym razem w szereg mojej skromnej kolekcji figurek, zawitał nie kto inny, jak sam Lord Vader we własnej osobie. Figurka została wyprodukowana na przełomie lat 80-tych, za sprawą niewielkiej, aczkolwiek kultowej dzisiaj już firmy ''Elektrospółdzielnia'', której siedziba niegdyś mieściła się w Gdyni. Gumiak została wyposażona aż w cztery punkty artykulacji u podstawy rąk oraz nóg, co jak na prostą podjebkę tudzież bootleg, pod względem wizualnym, jak i technicznym, sprawił się wręcz idealnie.

Dodatkowo nasz polski Vader został wzbogacony o czarny płaszcz, przywodzący na myśl jakość wątpliwej ceratki oraz gumowy miecz, który jak też wielu z was z pewnością zauważyło, podprowadzony został chytrze z serii G.I. Joe. Postać została odlana z czarnej niczym kosmos gumy, marginalnie okraszona również minimalnym paint-deco, pięknie zarysowując niewielki, aczkolwiek znaczący dla Vadera obszar elektronicznej aparatury. Trzeba też koniecznie nadmienić, że o dziwo, figurka  nie posiadała swoich oryginalnych rąk i nóg, które zostały zastąpione kończynami Scout Troopera, o barwie czarnej smoły. Jak widać, na zdjęciu postanowili stróżować mu dwaj niestrudzeni TARGACI, również przynależni do tej samej kolekcji co dzierżony w łapie gumowy miecz :) Tutaj jednak pozwalając sobie na pewną dozę radosnej twórczość, na przekór wszystkiemu, zapomniałem o przeciwnościach i przynależności obu serii. Świat bootlegów bowiem nie zna granic, obce sobie uniwersa można krzyżować w dowolny sposób, wedle wyobraźni oraz pomysłu, samych twórców jak i odbiorców, bo przecież za dzieciaka tak właśnie wyglądało nasze pole bitew i szereg kampanii prowadzonych dumnie na dywanie tudzież PRL-owskiej wersalce. Powracając jednak do wielce frapującego nas tematu Lorda Vadera, warto wspomnieć, że figurka doczekała się w latach 90-tych kolejnej już, bo drugiej w swojej karierze reedycji. Tym razem nasz ruchomy gumiak, popełniony za sprawą Evanplastu, został podbarwiony kilkoma drobnymi szczegółami w postaci różnic paint-deco płytki klatko-piersiowej oraz kształtem hełmofonu, czy jak to woli ''mordki'' naszego bohatera, która w nowej odsłonie lat 90-tych, przybrała nieco tu i ówdzie na wadze. Jak wieść niesie, Darth Vader chociaż gumowy, wzbudzał postrach i szacunek nawet wśród najbardziej zagorzałych przeciwników polskich bootlegów. Co więcej jego niewyczerpana moc, ani na chwilę nie poprzestała na swej sile, radując aż do dzisiaj rzeszę kolekcjonerów na całym świecie. Bo jak tu nie kochać takiego cudaka, czyż nie? ;)



A wam jak wspominacie Lorda Vadera w gumowej odsłonie, pamiętnych dni swojego dzieciństwa?

Niech Moc będzie z Wami! :)

Keeper