niedziela, 31 października 2021

Frankenstein: The Monster Returns

Czyli unikatowa gra na Pegasusa w klimacie Halloween!



 

Tym razem z okazji tak mocno wyczekiwanego przez wszystkich święta Halloween, postanowiłem wrzucić na ruszt kolejny upiorny tytuł, prosto ze stajni gier konsoli Pegasus, który bawiąc czy frustrując, na stałe znalazł ciepłe miejsce w mej pamięci. Frankenstein: the Monster Returns, bo o nim właśnie mowa, chociaż mocno dzisiaj już przez graczy zapomniany, zasłużył na solidnie przetarcie z kurzu, by ponownie powstał w okowach mroku święta duchów i potworów, jako jedna z najbardziej nietuzinkowych gier w klimacie klasycznej grozy i horroru. Produkcja, która czerpiąc garściami z tak słynnych i kultowych powieści jak ''Frankenstein'' Mary Shelley czy ''Dracula'' Brama Stockera, już od pierwszych swoich chwil zabiera nas w podróż do mrocznego świata średniowiecza, zamieszkałego pośród gotyckich zamków, lasów i rozdroży, przez dzikie bestie i potwory z piekła rodem. Fabuła opowiada o tym jak Monstrum dr. Frankensteina ponownie powstaje z grobu, jednak tym razem obdarzone potężną mocą czarnej magii. Potwór szybko zjednując sobie nadnaturalną armię, złożoną z potworów oraz nieumarłych, wyrusza na podbój owianej mgłą krainy, paląc i niszcząc do gołej ziemi, okoliczne wioski oraz miasta. Jakby tego było mało, bezlitosne Monstrum porywa bezbronną dziewczynę Emilly, by posiąść ją za żonę w swojej złowrogiej twierdzy. Tym czasem spod gruzów zniszczonego miasteczka, powstaje młody wojownik, który nie czekając aż zło rozpleni się na cały świat, podąża w ślad za Potworem, by wymierzyć krwawą zemstę i uratować z łap bestii piękną Emilly.


Chociaż w swoim domu Pegasusa miałem już od 1991 roku, z tą bez mała unikatową grą spotkałem się dopiero 4 lata pózniej, przesiadując u kolegi z bloku obok, który co dopiero wrócił z wakacyjnych wojaży z nowym nabytkiem. Fantami przywiezionymi z wakacji, okazała się nowa wówczas na rynku odnoga Pegasusa, konsola Mortal Kombat oraz kilka gier w tym również wspomniany Frankenstein. Gra już od pierwszych swoich chwil rzuciła mnie na kolana i chociaż w moim odczuciu, bynajmniej nie przez kiepskie wykonanie pada nowej konsoli, gra wydawała się nieco toporna w wykonaniu to jednak klimat jaki z sobą niosła, pozwolił mi przymknąć oko na różne niedogodności. Pośród ponurej i pełnej grozy atmosfery, gracz wędrował poprzez multum różnorodnych lokacji, zaczynając od opętanej złą siłą wioski, złowrogich bagien oraz lasów, a kończąc na pełnej pułapek twierdzy szalonego dr. Frankensteina.


Po każdym ukończonym etapie gry, czekała nas walka z  bossami oraz ich mniejszymi odpowiednikami w których skład wchodziły tak słynne  i dobrze znane z mitów oraz legend kreatury jak smok, Medusa, Merman, skrzydlaty demon, wilkołak, Dracula a nawet Śmierć. Co ciekawe, po pokonaniu niektórych przeciwników, pojawia się okno dialogowe w którym dziękują naszemu bohaterowi za ratunek, wyjaśniając swoją agresję złym wpływem Czarnej Magii, co czyni ich charakter dość nieszablonowy, niż z początku można było się wydawać. Jak widać niesione zawiścią Monstrum dr. Frankensteina, potrafiło zasiać zamęt, nie tylko w świecie ludzi, ale i potworów, dokładając nam do całej historii fabularne drugie dno.

 

Jak widać potwory nie zawsze są tym, czym nam się
wydają być..


Warto zaznaczyć, że gra posiadała również system passwordów, które pozwalały nam wrócić do ostatniego ukończonego etapu rozgrywki. Był to niewątpliwie ogromny plus tej produkcji, jednak same kody składając się z cyklu 12 randomowych liter i symboli, których nie sposób było zapamiętać, zmuszały gracza do mozolnego wpisywania ich w kajet.

Do walki ze stojącą na drodze hordą maszkaronów nasz dzielny wojownik, miał naprawdę niewiele do zaoferowania, posługując się zaledwie skromną maczugą oraz mieczem, które dało się jednorazowo ulepszyć do formy miotania pociskami. Gra przypominając nieco klimat słynnej Castlevanii, aż się prosiła o cały wachlarz rozmaitych broni do zwalczania potworów, jednak z niewiadomych przyczyn, twórcy tej produkcji postawili na srogi minimalizm, który dość niefortunnie odbił się zarówno na odbiorze technicznym, jak i wizualnym samej gry. Poza standardowym wyposażeniem, postać posiadała również umiejętność podwójnego skoku, kosztem siły bojowej, co też nie za wiele nas wspomagało podczas atakowania wrogich jednostek latających.

Ten bez mała unikatowy tytuł, został popełniony już w 1991 roku za sprawą słynnej na całym świecie japońskiej korporacji BANDAI, znanej w Polsce bardziej z produkcji figurek Power Rangers niż z gier video. 

Chociaż Frankenstein: The Monsters Returns nie obył się bez licznych i dość widocznych dla oka wad, to jednak uważam, że w całej swej okazałości zasługuje na solidną uwagę, nie tylko ze względu na klimat pełen grozy, upiorną muzykę czy interesującą oprawę graficzną, ale również i przede wszystkim dlatego, że szukać można ze świecą w ręku podobnych produkcji tematycznych, pośród 8-bitowych gier konsoli Pegasus.

A wy jak wspominacie niesławny powrót przerażającego monstrum Frankensteina?


 Udanego Halloween!

Keeper :)

Witchcraft!! :)



niedziela, 17 października 2021

FLASH & BATMAN

Czyli kultowa przeróbka konsoli Pegasus!



 

Jako, że dawno nie było już nic w temacie giereczek, mój wybór padł ponownie na jedną z bliskich memu sercu gier Pegasus, która już przy pierwszym kontakcie z moją niebywałą wyobraźnią, o mało co nie spowodowała auto-lobotomii mego mózgu tudzież eksplozji zasilacza Tatarek razem z całą konsolą. Aby wam przybliżyć moją absolutnie pierwszą grę z serii brawurowych akcji Mrocznego Rycerza w 8-bitach Pegasusa, która na stałe wypaliła piętno, a może nawet dziurę w mym jestestwie, muszę ponownie zanurzyć się w najgłębszych odmętach mej pamięci i zabrać was tym razem w nostalgiczną podróż do roku 1993, kiedy to Pegasus wciąż będąc na topie dwa lata po swym debiucie, co raz częściej raczył nas zupełnie nowymi, zjawiskowymi tytułami, pośród których często-gęsto można było spotkać osobliwe ''wynalazki'', które w wyrafinowany sposób niewątpliwie wzbogacały naszą magiczną przygodę z konsolą Pegasus. Zatem moi mili, rozsiądźcie się wygodnie i przygotujcie zgniłe pomidory do rzucania, bowiem czeka was kolejna pełna wzruszeń i tęsknot opowieść z czasów mojego dzieciństwa. Rozpoczynając swój debiut w czynnej służbie ucznia szkoły Podstawowej, już na wstępie przykleił się do mnie dość ekstrawagancki dzieciak, którego zupełnie nie znając z czasów przedszkolnych czy też osiedlowego podwórka, niemal natychmiast dokleiłem mu łatkę trzymającego wiecznie palec w górze, klasycznego kujona, który moją uwagę jednak przykuł nie dobrymi stopniami na świadectwie, a odjazdową plamą po musztardzie na białym t-shirt'cie z wizerunkiem Kaczora Donalda. Mało tego, rozmawiając z nim na szkolnej przerwie sam napytałem sobie biedy, spotykając się z pytaniami bez odpowiedzi szkolnych łobuzów, czy ja również zadaje się z kujonami i bandą cudaków. Jako, że miałem ich wszystkich głęboko w czterech literach, stałem tam i słuchałem zachłyśnięty jego opowieścią o grze video w której Batman na spółkę z Flashem, pomniejszeni niczym bohaterowie kultowej produkcji Disneya ''Kochanie, właśnie zmniejszyłem dzieciaki'', ratują świat przed armią mikro-potworów, skacząc zuchwale po meblach, talerzach czy zlewozmywaku, zarazem też nie zdając sobie sprawy, że w oczach szkolnych drapieżników właśnie dołączyłem do wąskiego grona klubu frajerów i dziwaków. Zaraz po szkole, nowo-upieczony kolega zaprosił mnie do siebie na chatę, abym osobiście mógł się przekonać o niesamowitości tej gry, która za sprawą barwnego opisu, urosła w mojej wyobraźni do rangi najlepszego tytułu z komputera Amiga 500.  Pierwsze na co zwróciłem uwagę badając swoim przenikliwym wzrokiem etykietę gry, to uderzający po gałach, krzykliwy tytuł ''Flash & Batman'' spod z którego łypali na nas dwaj znani z komiksów, dziarscy bohaterowie o tęgich minach i kwadratowych szczękach. Flash co prawda wyglądał jak nieudolna, dziecięca  wycinanka z gazety, do tego mocno odbiegając zarysem od usadowionego nieopodal, krasnego kompana. Jednak nie to było najważniejsze, bowiem z chwilą gdy dyskietka z grą momentalnie wskoczyła do gniazda konsoli Pegasus modelu MT-555DX, moim oczom ukazał się fenomenalny widok. Tytuł już na pierwszy rzut oka charakteryzował się niezwykle barwną grafiką, płynną animacją oraz muzyką, która na długo zapadała w pamięć, a ponad wszystkim górował niesamowity rozmach i grywalność, której mogła pozazdrościć wówczas niejedna gra!


 Jak sugerował sam tytuł, podczas rozgrywki mogliśmy się wcielić w postać Batmana lub Flasha, który z niewiadomych przyczyn w systemie gry był zapisany jako ''Ratpeoples'', a plusem dodatkowym całego tytuły była możliwość działania w kooperacji na dwie osoby jednocześnie, co też bez najmniejszego cienia wątpliwości, solidnie uatrakcyjniało całą zabawę. Oboje pochłonięci całokształtem tej pierwszorzędnej produkcji, bez najmniejszego choćby zająknięcia, ukończyliśmy całą grę jeszcze tego samego dnia, nie bacząc na górę lekcji, które tylko czekały by zepsuć nam ten wyjątkowy dzień ''frajerskiego'' pojednania.


Chociaż w późniejszym okresie z naszą przyjaźnią bywało różnie to jednak tamtego pamiętnego dnia oboje byliśmy niczym Flash & Batman, gotowi skopać tyłek każdemu łobuzowi grożącemu nam sprężynowym nożem w szkolnym WC. Po latach jednak, jakie było nasze wielkie zdziwienie kiedy tytuł w który tak się zagrywaliśmy będąc dzieciakami, okazał się zręcznie zmajstrowaną przeróbką, szeroko znanej na zachodzie gry pt. ''Monsters in my Pocket'' wyprodukowaną przez Konami pod oryginalną konsolę Nintendo (NES), gdzie Monstrum dr. Frankensteina i klasyczny Wampir zostali podmienieni w perfidny sposób na bohaterów z serii DC Comics. Aczkolwiek dla mnie ten tytuł już na zawsze pozostanie zapamiętany jako klasyczny ''Flash & Batman'', bezmierny symbol nowych przyjaźni i nieszablonowej kreatywności konsoli Pegasus.


A wy jak wspominacie waleczne zmagania bohaterów DC Comics  w wydaniu kieszonkowym? :)

Na na na na na! Dobrego dnia! 

Keeper :-)