niedziela, 11 czerwca 2023

UWAGA OGŁOSZENIE!
MÓJ NOWY BLOG: ''WARSZTAT KEEPERA'' :)


    Chciałbym wam wszystkim przedstawić mój nowy blogowy projekt pt. Warsztat Keepera, w którym będę rejestrował tworzone przeze mnie różnorodne modelarskie rękodzieła, naprawy oraz customy - czyli własnoręcznie sklecone figurki, które nigdy nie trafiły do masowej produkcji znanych marek.
Na pierwszy ogień postanowiłem wrzucić do powszechnej opinii figurkę Ermaca, znanego z serii gier Mortal Kombat, czerwonego ninje.

Własnoręcznie sklecony przeze mnie Ermac :)

   Link poniżej zaprowadzi was do pełnego artykułu, znajdującego się już na moim nowym blogu, gdzie zobaczycie przebieg tworzenia tej figurki, jak i również będziecie mogli dowiedzieć się czegoś na temat samej postaci Ermaca ->


Mile widziane komentarze oraz opinie. Mam nadzieję, że mój czerwony ninja przypadnie wam do gustu :)

Oczywiście Rolki Wspomnień nie odpuszczę i nadal będę tu publikował. by cieszyć się razem z wami wspomnieniami naszego dzieciństwa :) Warsztat Keepera to po prostu kolejny z moich projektów i pomysłów na hobby ;)

A więc.. Niech rozpocznie się turniej Mortal Kombat!


ERMAC KONTRA MILENA


Dobrego dnia! 

Keeper :-)



sobota, 20 maja 2023

 WOJOWNICZE ŻÓŁWIE NINJA W KIOSKOWYM WYDANIU CZ. 7 : TORTOISE RIDER! :)




    Halo, halo! Są tu jacyś fani motoryzacji? Myślę, że z całą pewnością! A co byście powiedzieli na fuzję rajdowego motocyklisty z figurką Wojowniczych Żółwi Ninja? Ot prosta w swym designu zabawka, przedstawiająca, jak sądząc po czerwonych bandanach, Raphaella dosiadającego obklejony krzykliwymi naklejkami, zielony moto-ścigacz. Można by powiedzieć, że zabawka jakich wiele na ówczesnym rynku zbytu wczesnych lat 90-tych. Jej zjawisko jednak jest nieco bardziej złożone, gdyż Rapha dosiadającego motor mogliśmy również podziwiać w mało popularnym, aczkolwiek lubianym przez dzieci, aktorskim serialu pt: Wojownicze Żółwie Ninja: Następna Mutacja z 1997 roku! Czyżby twórcy serialu inspirowali się właśnie tą prostą zabawką ''Motocyklisty Rapha'', a może też producent owej zabawki, zajrzał w głąb przyszłości i ujrzał serial z motywem ścigacza ninja? Czysty obłęd prawda? 

   Otóż wcale nie! :) Jak zwykle się zgrywam, a sam motyw motorów i ścigaczy w uniwersum zabawek był równie popularny w latach 90-tych co ninja, mutanci oraz cyborgi we własnej osobie. Aczkolwiek fajnie by było gdyby ta legendarna zabawka była owiana taką właśnie nutką mistycyzmu. A może tak właśnie i jest? Kto to wie.

Warto wspomnieć, że motyw motocyklowych Żółwi Ninja pojawił się również w słynnej kreskówce TMNT Freda Wolfa z 1987 roku, gdzie z kolei Żółwie sporadycznie używały swojego motocyklu i nie można wcale orzec, żeby był to dla nich chleb powszedni, tak jak dla Rapha z Następnej Mutacji, który niemal co wieczór wyruszał swoim motocyklem na misję wojowników ninja.


Raph dosiadający motocykl w serialu TMNT: Następna Mutacja


    Zabawka ''Rapha Motocyklisty'' miała swój mały debiut gdzieś pomiędzy 1989 a 1992 rokiem. Był to czas w którym miejscowe odpusty i sklepy papierniczo-zabawkarskie wręcz pęczniały od nawału tego typu osobliwości. Motocyklowe ścigacze miały dość agresywny i dziki sznyt, przez co często-gęsto idealnie komponowały się z przeróżnymi wojownikami ninja, cyborgami i innym badziewiem z karabinem w łapie.


Wojownicy Ninja i motocykle; idealne połączenie zabawek lat 90-tych! :)


Raph Motocyklista czyli niezrównany Tortoise Rider! :))


    Sama figurka Żółwia Ninja dołączona do ścigacza była całkowicie osobnym oraz co więcej ruchomym elementem, jednak żeby go odczepić, trzeba było się liczyć z urwaniem przy okazji kierownicy motoru. Kto tego próbował za dzieciaka, tak jak ja, ten wie o czym mówię! :) Figurka Turtlesa prezentowała się naprawdę ciekawie, wyglądając niczym miniaturka większych figurek dostępnych w sklepach. Motocyklowy Raph posiadał tylko dwa punkty artykulacji, w ramionach i nogach złączonych razem ośką, przechodzącą przez korpus figurki. Z kolei zielony ścigacz, oblepiony z każdej stron naklejkami z motywem TMNT, sam w sobie również wyglądał bardzo przyzwoicie, a co więcej posiadał aż dwa, kultowe  już dzisiaj gimmicki. Motor w tylnym kole miał napęd na tzw. ''rozpęd'', gdzie nie omieszkano wmontować również kawałka krzesiwa, które sypało iskrami z podwozia ścigacza za każdym razem gdy rozpędzaliśmy jego tylne koło. Miało to na celu zabłysnąć efektem tlących się płomieni z dyszy silnika, nikłym bo nikłym, ale w oczach dziecka lat 90-tych, w tym i moich, wypadało to mega efekciarsko! :)




    Niewiele wiadomo dzisiaj o samym producencie tej zabawki, z racji braku jakiejkolwiek sygnatury poza oznaczeniem Made in China na tekturce blistra, jednak idąc tropem loga opakowania oraz naklejki na ścigaczu podpisanych jako ''TORTOISE RIDER'', co po naszemu z języka angielskiego oznacza tyle co  ''żółwi jeździec'', można wydedukować, że jest to kolejna zabawka chińskiej produkcji dedykowana na rynek amerykańsko-europejski, który wówczas mocno prosperował w tego typu bootlegi Żółwi Ninja. Co lepsze nasz tajemniczy producent, obawiając się turbo-bana ze strony stróżów praw autorskich, chytrze zmienił klasyczną nazwę z Turtles na Tortoise, będącej angielskim określeniem rodziny żółwi lądowych, aby oczywiście nikt się też nie domyślił podobieństw względem Żółwi Ninja :)) Być może naiwne, ale skuteczne, bowiem ten proceder przez lata był stosowany, prawdopodobnie przez tego samego producenta,  przy wielu innych figurkach i zabawkach Żółwi Ninja z serii Made in China. Figurka wraz z motorem była fabrycznie zapakowana, jak już wspomniałem w blister z dość ładną jak na standardy bootlegów grafiką, przedstawiającą dwa Żółwie Ninja pędzących w nieznane na motorze, hen przed siebie. 

Blister z zabawką TORTOISE RIDER :)


W latach 90-tych tego typu naklejki na zabawkach to był hit! :)

Po raz pierwszy z tą, a jakże zjawiskową zabawką zetknąłem się gdzieś w 1991 roku, kiedy to moja starsza siostra wypatrzywszy ją swoim bystrym wzrokiem na półce w miejscowym sklepiku z zabawkami, wspaniałomyślnie postanowiła mi ją kupić! :) To był po prostu kolejny wesoły dzień lata w ciepłych promieniach lipcowego słońca, ale dla mnie, kiedy moja kochana siostra wręczyła mi owe nadprzyrodzone zjawisko do rąk, stał się zdecydowanie jeszcze lepszy!  Dla wielu ludzi ta zabawka pewnie trąci już dzisiaj myszką, jednak dla mnie po dziś dzień zostanie zapamiętana jako pełen wspomnień magiczny artefakt z odmętów mojego dzieciństwa. 



A wy jak wspominacie Tortoise Rider sypiącego z podwozia iskrami? :) 
COWABUNGA!
Keeper

sobota, 18 marca 2023

G.I. JOE: STREET FIGHTER II - Czyli kultowe figurki lat 90-tych.



    Mimo, że nawet lubiłem, to nigdy nie byłem jakoś specjalnie wielkim fanem  serii Street Fighter, jeśli chodzi o samą kompozycję gier, która w Polsce lat 90-tych zalewała niemal każdy wóz Drzymały obfitujący w automaty do gier video. Jakoś mentalnie od zawsze byłem związany z drużyną zawodników serii Mortal Kombat i zdecydowanie wolałem klepać miski Sub-Zero z klanu Lin Kuei niż rosochatym Guilem z USA. Owszem grywałem w Street Fighter na automatach lub nawet w pirackie hacki gier na konsolę Pegasus, których wtedy było od groma na polskim rynku, bo kto by nie grał, jednak zawsze bardziej mnie ciągnęło do mocniej 
związanym z moim jestestwem uniwersum Mortal Kombat. Aczkolwiek sama franczyza Street Fighter nie obejmowała tylko gier video, ale również inne ciekawostki, jak choćby komiksy, anime czy nawet ekranizację filmową z Jean-Claude Van Damme w roli głównej. Jednak do najlepszych jej owoców trzeba zaliczyć bez wątpienia również  figurki z serii Street Fighter II od Hasbro na licencji Capcom z 1993 roku. Z figurkami po raz pierwszy zetknąłem się gdzieś pomiędzy 1993 a 1994 rokiem, kiedy to po szkole udałem się do miejscowej księgarni, która zarazem obejmowała sobą również dział zabawkowy. Na miejscu spotkałem tam mojego kolegę z klasy, Tomasza, który w rękach trzymał nowiutki blister z serii Street Fighter II z figurką zielonego mutanta-wojownika o nazwie Blanka, co zawsze mnie prześladowało mając starszą siostrę o tym imieniu. Starałem się o tym nie myśleć, ale same figurki zapamiętałem na długo. Oprócz Blanki, tamtego dnia widziałem  na półce w księgarni jeszcze Bisona oraz Kena, ale mając świadomość o wielkiej pale, która mi groziła z matematyki, nie śmiałem prosić rodziców o takie ekskluzywne figurki, bo honor wojownika nigdy na dużo nie pozwala! :))


Większa część mojej skromnej kolekcji figurek Street Fighter II :)


    Zabawki technicznie skonstruowane były identycznie co seria figuek G.I. Joe od Hasbro, składając się z multum, wielorakiej artykulacji ciała, trzymanego wewnątrz na gumce, czyli tzw. o-ringu. Do stworzenia figurek, Hasbro wykorzystało w większości istniejące już elementy z serii G.I. Joe Ninja Force oraz ARAH (G.I. Joe: A Real American Hero), tworząc na nowo jedynie główki bohaterów, a także poszczególne partie ciała. Niektóre z postaci posiadały znany, również z serii Ninja Force gimmick, czyli mówiąc potocznie ''akcję specjalną'' figurki, która obejmowała sprężynowe ruchy ramion, tułowia oraz nóg. W zestawie każdy z bohaterów posiadał szeroki wachlarz uzbrojenia, od mieczy katana, po topory czy nawet broń palną oraz klasyczną podstawkę w stylu G.I. Joe, stabilizującą figurkę na półce.
 


Storm Shadow (v3) z serii Ninja Force oraz Ken Masters (v1) z serii Street Fighrer II
Na potrzeby produkcji postaci Kena, Hasbro wykorzystało gotowy już korpus Storm Shadow, jak również ten sam gimmick. Różnica polegała tylko na innym kolorze figurki oraz nowej głowie.

    W skład figurek Hasbro wchodziły wszystkie postacie 12 zawodników znanych z gry Street Fighter II, czyli Ken, Ryu, Chun-Li, Zangief, Sagat, Guile, Blanka, Honda, Barlog, Vega, Dhalsim oraz Bison. Sam design figurek nie był stricte idealny względem bohaterów gry video, ale miał sporo cech charakterystycznych dzięki którym dało się z łatwością daną postać rozpoznać. Najbardziej szczegółowa była głowa figurek, reszta była umowna, często w postaci przemalowanych na odpowiedni kolory partii z serii Ninja Force, jak również klasycznego ARAH. 

Portrety 12 zawodników Street Fighter II widniejące na tylnej części tekturki blistra.


                     



     Figurki jak na lata 90-te przystało, dostały od producenta bardzo ładną i żywą paletę barw, która aż zapraszała do kupna całej kolekcji, wabiąc oczy niejednego dzieciaka. Oprócz standardowej wersji, zostały też wydane warianty figurek o odmiennej kolorystyce lub budowie ciała, jak również całkiem  nowe figurki na podstawie wyżej wspomnianej ekranizacji filmowej. Bardzo żałuję, że producenci nie poszli o krok dalej w serii i nie wydali kolejnych figurek z odsłony gry Super Street Fighter II, gdzie było dużo nowych i ciekawych postaci jak choćby Cammy, Thawk czy Feilong.
    Myślę, że nawet nie będąc fanem gier Street Fighter, same figurki spełniały swoją rolę idealnie, dostarczają w głowie  młodego człowieka masę pomysłów na nowe scenariusze do zabawy. Mimo, że osobiście wolałem uniwersum gier Mortal Kombat, figurki ze Street Fightera również przykuły i moją uwagę, będąc jedną z lepszych serii zabawek, dostępnych na rynku lat 90-tych, zaraz obok słynnej serii G.I. Joe.
    Jak na każde uniwersum przystało, również seria Street Fighter II posiadała swoją własną, oryginalną fabułę. Historia samej gry jak i zapewne też figurek, bo czemu nie, opowiada o tym jak lider terrorystycznej organizacji Shadaloo, M. Bison w celu zdobycia globalnej dominacji, organizuje światowy turniej sztuk walki, aby wyłonić najlepszych wojowników i zmusić ich do pracy w swoich szeregach, poprzez psioniczne pranie mózgu. Plany M.Bisona zostają udaremnione przez niejakiego Akumę, który podstępem zajmuje jego miejsce w szeregach Shadaloo, licząc, że finalistą turnieju będzie Ryu z którym pragnie się zmierzyć. Bossowie złowrogiej organizacji, jednak nie wiedzą, że mając czyste serce, większość uczestników nie da się tak łatwo przekabacić na złą stronę mocy Shadoloo i zdobędą tak czy inaczej zwycięstwo, ku czci swoich zasad oraz szacunku dla bliskich.

Ken i Ryu, czyli najlepsi z najlepszych!


Sam zarys fabuły nigdy specjalnie nie rzucał mnie na kolana, ale bardziej od samej historii, zawsze interesowały mnie osobiste cele i pobudki uczestników, dla których biorą udział w turnieju. Jedni chcą pomścić śmierć bliskiego, inni odkryć swoją zaginioną przeszłość, a drudzy jeszcze pragną przywrócić pokój na świecie czy udowodnić po prostu swoją siłę. Cele wszystkich zawodników, były bardziej lub mniej szlachetnie, ale znając historię każdego z bohaterów mogliśmy wyłonić swój ulubiony typ z którym się utożsamialiśmy, co znacznie bardziej poprawiało pozytywny odbiór tego uniwersum niż sama fabuła.
    Na dużą uwagę zasługuje figurka Edmonda Hondy, która jako jedna z nielicznych została stworzona całkowicie od zera. Jego dużo gabaryty wojownika sumo, jak na tamte czasy robiły nieliche wrażenie, zwłaszcza, że do tej pory Hasbro przedstawiało tylko postacie o szczupłej jak i atletycznej budowie ciała. Taki typ bohatera był wówczas bardzo unikatowy, a co więcej dostarczał całkowicie nowy obraz tego, co Hasbro będzie w stanie nam zaoferować znowu w niedalekiej przyszłości. 

Honda - wojownik sumo! :)

E. Honda w akcji! :))


    Gdyby ktoś mnie zapytał czym był dla mnie koniec lat 90-tych, odrzekłbym niemal od razu, że był końcem wspaniałych kreskówek, gum balonowych z naklejkami, szałem na Żółwie Ninja oraz końcem figurek na o-ringach, typu G.I. Joe, Lanard The Corps, Street Fighter i Mortal Kombat, których nigdy nie zapomnę. Pisząc moje teksty, jakoś zawsze bierze mnie smuteczek, że to już nie powróci, oglądając przez okno bezduszną rzeczywistość świata cybernetyki, tabletów i smartfonów, które pochłaniają sobą wspomnienia o tym co było prawdziwe i dobre. Nie jestem jaskiniowcem, korzystam z dobrodziejstw dzisiejszej techniki, ale z głową, pamiętając o tym co naprawdę dawało mi w życiu radość i niezapomniane szczęście. 
Podobno figurki Street Fighter II to już przeszłość, ale czym byłaby przyszłość bez tak wspaniałej przeszłości jaką mogliśmy się cieszyć w kultowych latach 90-tych? Tego się po prostu nie da zapomnieć!


Hiszpański Ninja Vega! :)


Blondwłosy warkocz Vegi został wykonany z gumy, dzięki czemu po latach mógł uniknąć złamaniu.



A wy jak wspominacie serię Ulicznego Wojownika 2 ? :) 

Dobrego dnia oraz...

Hadouken!!!! :)))

Keeper 

Psssyt... podobno Guil i Chun-Li mają romans! :)))


 











niedziela, 26 lutego 2023

 CONTRA - Czyli polowanie na robale w 8-bitach konsoli Pegasus :) 



    Wspominając ostatnio chybcikiem filmy i seriale telewizyjne z gatunku sc-fiction w których skład wchodziły epicko-baśniowe Gwiezdne Wojny czy racjonalno-naukowy Star Trek, bezwiednie, pod wpływem nagłej ulotnej chwili i czaru jakim urzekł mnie przesympatyczny i pełen humoru kudłaty ALF z planety Melmac, zapomniałem chlapnąć również co nieco o pewnych pamiętnych produkcjach, zrodzonych dzięki dwóm, permanentnie splecionym ze sobą, gatunkom filmowym kina grozy i sc-fiction. Zaczynając od kultowego obrazu Ridleya Scotta ''Obcy: 8 Pasażer Nostromo'', płynnie przechodzącego w bezapelacyjnie fenomenalny sequel ''Obcy 2: Decydujące Starcie'' Jamesa Camerona, by skończyć na przepastnym morzu niezliczonej ilości produkcji, które tylko próbowały, w najgorszym tego słowa znaczeniu, naśladować wyżej wymienione kultowe dzieła, mieliśmy od zawsze dosyć niemiłą, aczkolwiek nader intrygującą styczność z pokaźnych rozmiarów, oślizgłymi robalami o lśniących, czarnych pancerzach i morderczym umyśle drapieżnika, które w bardzo krótkim czasie stały się jedną z głównych i najbardziej rozpoznawalnych filmowych ikon tego nietuzinkowego gatunku. Jakby tego było mało, słynna japońska firma KONAMI, znana z branży gier video, zafascynowana mocą nagłej popularności naszych galaktycznych insektów filmowego świata, postanowiła zręcznie opracować spektakularny tytuł pełen dynamicznej akcji, oferując graczom możliwość wcielenia się w jednego z dzielnych komandosów marines przemierzającego gęste dżungle i podziemne tunele, tropiąc kosmicznych drapieżników. 

Iście amerykański plakat promocyjny do automatu z grą CONTRA :)


   Konami długo nie czekając, niemal od razu wcieliło w życie swój arcy-genialny plan, bowiem już rok po premierowej rewelacji filmu ''Obcy 2: Decydujące starcie'' z 1986, w salonach gier na całym świecie sukcesywnie zaczęły pojawiać się automaty z krzykliwie zatytułowaną grą pt. ''CONTRA'', odnosząc niemałe zwycięstwo nad produkcjami konkurencyjnych firm, zamiatając pod dywan takie tytuły jak Ikari Warriors czy Guerrilla War. Niemniej bezapelacyjny sukces Contry na tym się nie skończył, ponieważ już w 1988 roku maniacy gier video mogli się cieszyć tą zjawiskową produkcją w domowym zaciszu, dzięki wspaniałomyślnej reedycji Contry w postaci kartridża na konsolę Nintendo (NES/Famicom). Obie wersje chociaż tak mocno odmienne od siebie, charakteryzowały się wielobarwną grafiką, płynną animacją oraz przede wszystkim fenomenalną, napędzającą akcję, ścieżką dźwiękową, która na długo potrafiła zapaść graczom w pamięć. Osobiście jednak po raz pierwszy zapolowałem na robale w pamiętną noc 6 grudnia 1991 roku, kiedy wraz z całą rodziną zasiedliśmy przed telewizorem testując nowiutką konsolę PEGASUS wraz z kultowym już dzisiaj kartridżem ''168 in 1'' w zestawie. Historia przedstawiona w grze rozpoczyna się z chwilą gdy na Ziemi rozbija się ogromny meteoryt, przypadkiem transportując na naszą rodzimą planetę zagrażające całej ludzkości, drapieżne, intergalaktyczne monstra, pochodzące z najdalszych zakątków kosmosu. Na domiar tego, złowroga organizacja terrorystyczna, o tajemniczej nazwie Red Falcon, postanowiła zawrzeć sojusz z kosmicznymi robalami by wspólnie podbić Ziemię i przejąć władzę nad światem. Przeciwko najeźdźcom do walki wyruszają dwaj dziarscy, wyszkoleni komandosi marines, Bill Rizer i Lance Bea, zesłani na porośniętą niezgłębioną dżunglą wyspę Galugę, na której rozpocznie się ostateczna bitwa o losy Ziemi i jej mieszkańców.


    Tytuł, który fabularnie prezentował się dosyć prosto, szybko przekonał jednak graczy, że już od pierwszych momentów rozgrywki czeka ich ciężka przeprawa, podczas, której nie będzie czasu na nudę, tudzież pełne klasyki dłubanie w nosie. Nasi dzielni, uzbrojeni po zęby komandosi, oprócz pokonania rozmaitych, najeżonych pułapkami lokacji, będą musieli zmierzyć się również z licznymi oddziałami Red Falcona oraz potworami z piekła rodem, które za wszelką cenę będą chciały powstrzymać bohaterów przed dotarciem do serca ich złowrogiej bazy. Doskonale pamiętam, jak wraz z moją starszą siostrą, trenowaliśmy ten znamienny tytuł przez multum niezliczonych godzin, wręcz do arcy-mistrzowskiej perfekcji w opcji dla dwóch graczy. Chociaż powszechnie wielu starych wyjadaczy, do dzisiaj uważa wariant kooperacyjnej rozgrywki za dużo trudniejszy, to jednak oboje stworzyliśmy zgrany duet pełen telepatycznej synchronizacji, posiłkując się przemyślaną strategią i żelazną cierpliwością podczas wspólnych brawurowych akcji, pomiędzy gradem karabinowych kul w głębi dżungli, a wybuchającymi płomieniami starej, opuszczonej fabryki żelaza.


    Warto wspomnieć, że tytuł został wydany w Europie aż w dwóch odrębnych wersjach, jako GRYZOR oraz PROBOTECTOR, gdzie w przypadku tego drugiego, gra została totalnie przerobiona na klimat cyber-punkowy, zmieniając komandosów w cyborgi, a przeciwników w roboty. Obie wersje europejskiej Contry, zawitały również na konsolę Pegasus, jednak były ciężkie do zdobycia i nie każdy polski gracz miał szansę je wówczas ograć. Oczywiście Contra na przestrzeni lat, doczekała się również licznych kontynuacji oraz pirackich przeróbek, gdzie warto wymienić takie tytuły jak SUPER C, CONTRA FORCE czy nawet piracki hack Super Contra 7. 



    Pomijając ogromną dozę sentymentu, uważam, że Contra to tytuł, który do dzisiaj świetnie broni swego bezkonkurencyjnego stanowiska, stanowiąc niebanalną, wręcz wyśmienitą rozrywkę, pełną soczystej grywalności i niezapomnianej, wybornej oprawy dźwiękowej, która do dzisiaj ciepło faluje pośród moich wspomnień. 

A wy jak wspominacie polowanie na robale w 8-bitach konsoli Pegasus? :)

Dobrego dnia! Tratatatata! :)

Keeper :)






niedziela, 15 stycznia 2023

 AKUTALIZACJA KOLEKCJI POLSKICH FIGUREK STAR WARS W NOWYM ROKU 2023! :) 

(Ciąg dalszy serii ruchomej...)


    Jak obiecałem, miałem aktualizować co jakiś czas moją kolekcję polskich figurek Star Wars. Zapraszam do odwiedziny galerii na moim blogu ->

 https://rolkawspomnien.blogspot.com/2022/09/moja-kolekcja-polskich-figurek-star.html

    Tym razem dołączyło trochę ludzików, zasilających potęgę mocy Imperium, a są nimi Szturmowiec, TIE Fighter Pilot, Zuckuss oraz Barada z 1 generacji, pamiętający jeszcze zamierzchłe czasy PRL-u. Wisienką na torcie jest, oczywiście jakby mogło być inaczej, kolejny Lord Vader we własnej osobie, bo czwarty. Co poradzicie. Uwielbiam tego gościa! :))

Niech Moc będzie z Wami!

Keeper :) 


Zawsze i wszędzie, Szturmowiec potrzebny będzie! :)