niedziela, 24 listopada 2019

Wojownicze Żółwie Ninja w kioskowym wydaniu cz. 5 - 

AMICABLE HERCULEAN, czyli czysta esencja gumowej osobliwości ! :)




Z pewnością wielu spośród was, którzy zawzięcie śledzą moja stronę już u zarania czasu jej istnienia, doskonale pamięta jak bezlitośnie katowałem wszystkich tu zebranych, wielce absorbującą serią gumowo-plasticzanych figurek prosto z odmętów zakurzonych wystaw kiosku Ruchu, gdzie podczas snucia wielorakich teorii spiskowych, często-gęsto, entuzjastycznie, żeby nie powiedzieć wręcz fanatycznie, prezentowałem, szeroką gamę,  polsko-chińskich podróbek Wojowniczych Żółwi Ninja, które, a i owszem, w arcy-szczególny sposób, cieszyły nas w pamiętnych czasach, beztroskich lat naszego dzieciństwa. Moi kochani, żeby was i tym razem nie zawieść oraz tradycji stało się zadość, postanowiłem uraczyć was, a jakże wspaniałomyślnie, kolejną częścią, aczkolwiek tym razem w dość osobliwej formie, Zmutowanych Mutantów prosto z odległej, post-komunistycznej przeszłości, pełnej niezrównanych dziwów, cudów, tudzież tworów i potworów! :-)
Aby wam przybliżyć ową, zupełnie niechcianą, czy też zapomnianą przez świat, nader groteskową, a co więcej absolutnie nietuzinkową serię Zamaskowanych Mutantów, musimy po raz kolejny zasiąść za stery z deka przerdzewiałego już, wehikułu czasu i przenieść się tym razem do 1990 roku, kiedy to mój nowo-poznany osiedlowy koleżka, próbując mi wcisnąć bez mała, kity o nigdy wcześniej niespotykanych zabawkach, bajerzył o nowej serii Wojowniczych Żółwi Ninja bazującej, jak mu się wówczas wydawało, na klimacie ''Rambo'' czy też może i ''Commando''. 

Jako, że nie za bardzo chciałem mu uwierzyć w te ''nowinki ze świata zachodu'', zmusiłem gada, aby chybcikiem pobiegł do domciu i czym prędzej okazał mi ową zdobycz, którą, jak ręczył głową, miał posiadać. To co najmocniej zwróciło moją uwagę już przy pierwszym kontakcie, z tą, a jakże bluźnierczą abominacją moich ukochanych bohaterów dzieciństwa, to kilka drobnych, aczkolwiek nader osobliwych szczegółów, pozostawiających wiele pytań bez odpowiedzi, jeżąc włosy, nie tylko na głowie, bo zapewne też w nosie. Figurkę, tym razem zamiast kolorowej bandany na żółwim pyszczku, zaopatrzono w stylowe okulary gangu Yakuzy, a co lepsze, głowa wojowniczego mutanta wyrastała, nie ze skorupy, jak też powinna, lecz z ludzkiego ciała okrytego przysadzistym kimonem, o zielonej barwie. Sam strój będąc wykonany z materiału, był zdejmowalny w celu uatrakcyjnienia całej zabawy, aczkolwiek to co skrywało się stricte za pazuchą, przerosło moje najśmielsze oczekiwania, wzbudzając u mnie wówczas spazmatyczny śmiech, drgawki i obłok nuklearnego grzyba tuż nad moją głową, przy wtórze gromkiej eksplozji! Żółw Ninja, bowiem w tej niecodziennej formie, posiadał, a jakże, nie inaczej, same we własnej osobie, najprawdziwsze sutki! Sterczące, obrzydliwe, wręcz nachalne sutki, wyeksponowane w całej okazałości na gołej, męskiej klacie! Tego było już za wiele, ryknąłem śmiechem, dławiąc się niczym szympans bananem w przełyku, dodatkowo wykrzykując coś, jak mniemam, o ''wojowniczych cycach''!! Kolega nagle oblany gęstym odcieniem purpury, ruszył z kopyta prosto do domu, obrzucając mnie, a jakże wymyślnym epitetem. Z przyjacielem spotkałem się na drugi dzień, już w bardziej przyjaznych stosunkach, jednak obraz tej zjawiskowej pokraki, pozostał w mojej głowie aż do dnia dzisiejszego.


Niedługo zaś po tym incydencie, dla mnie wręcz, na skalę światową, dowiedziałem się, że ta pełna osobliwości, seria kuriozalnych figurek, miała swoją własną nazwę pt. ''Amicable Herculean'' co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle co ''Przyjazny Herkulesowy'', cokolwiek to też miało znaczyć. Figurki były pakowane klasycznie w dość ładny, lśniący blister, a każdą z postaci wyróżniała jedynie odmienność w barwach zmutowanej głowy oraz stylowych oksów na lato. Warto wspomnieć, że każda z figurek wyposażona była w randomowe akcesorium w postaci katany, sai oraz włóczni.
Pytając o producentów tej, a jakże zaskakującej serii podróbek Zamaskowanych Mutantów, wiadomo niewiele, a będąc bardziej precyzyjnym, niewiadomo absolutnie nic. Na kartoniku blistra wybito jedynie numer serii ''898A'' oraz kraj produkcji, gdzie w tym wypadku z dumą prezentował się podpis ''Made in China'', co mogło być też nie lada przykrywką dla tajwańskiej szajki producentów nieautoryzowanych zabawek dla dzieci. 



Chociaż w dzieciństwie seria ''Amicable Herculean'' bawiła mnie do łez, to jednak obecnie, wciąż będąc fanatykiem Wojowniczych Żółwi Ninja, wspominam tą czystą groteskę z ogromną dozą sentymentu. Sam projekt figurek, był wcale nie najgorszy, a i jakość tworzywa, jak na tamte czasy, była akuratnie trwała, zapewniając zabawę na bardzo długie lata. Z pewnością nie nazwałbym tych figurek ''Plastikowym Barachłem'',  jak niektórzy znawcy tematu po fachu, lecz fenomenalną podróżą w magiczny świat dzieciństwa! Twórcom ''Przyjaznego Herkulesa'', bo jak mniemam tak właśnie miała brzmieć poprawna nazwa ich pierwszorzędnej produkcji, udało się stworzyć figurkę, która wizualnie zawierała w sobie flagowe cechy znanych marek dla dzieci, stanowiąc cienką granicę pomiędzy serią figurek He-Man, WWE Wrestlers oraz Ninja Turtles, co wówczas większość dziatwy bloku wschodniego, przyjęła z nielichym entuzjazmem! Mimo iż obecnie seria ''Amicable Herculean'' stanowi absolutną osobliwość w świecie figurkowych podróbek, to jednak nadal jarzy się w niej pewna, malutka cząstka lat naszego dzieciństwa, którą zrozumieją tylko nieliczni, wychowani w zamierzchłych czasach, post-komunistycznych osiedli! :-)
A wy jak wspominacie tą fikuśną gumo-odnogę ,Wojowniczych Żółwi Ninja? :)))

COWABUNGA!!! :-)

BAD DUDES!!


Dobrego dnia!

Keeper :)

niedziela, 10 listopada 2019

CZAS NA SEANS: WILLOW (1998) - Czyli najprawdziwszy diament, filmowego gatunku Fantasy!






Sięgając pamięcią, hen daleko w przeszłość, a pewnie nawet i jeszcze dalej, w zależności od zaaplikowanej dawki fajkowego ziela, tudzież beczułki pełnej wina niziołkowej spiżarki, świat fantastyki już u zarania lat rozkwitu post-komunistycznego pokolenia, należał do ścisłego koła zainteresowań, moich absolutnie ulubionych gatunków filmowych, często-gęsto wówczas stawianych przeze mnie na piedestale, nawet ponad dużo bardziej popularne, aż do przejedzenia, tudzież swoistego porzygu, szacowne kino sc-fiction. Odwiedzając miejscowe wypożyczalnie kaset video, za każdym razem wypatrywałem usianych gęstym kurzem półek, sytych, aż po brzegi kinem spod szyldu Magii i Miecza, by z niemałym zachwytem cieszyć swe oczy, szerokim pasmem kolorytu, fenomenalnie-zjawiskowych okładek, tak pamiętnych tytułów jak Conan Barbarzyńca, Czerwona Sonia, seria Łowcy Śmierci, Królowa Barbarzyńców, Hundra, Krull, Ator, Legenda, Niekończąca się Opowieść, czy nawet arcy-kultowe już pozycje, ze studia Jima Hensona, takie jak Labirynt oraz Ciemny Kryształ. Wspominając wszystkie te znamienne, jak i wielce ważne dla mnie tytuły, w mej pamięci jednak, zawsze mocno na przód kroczył, pełen waśni tudzież baśni, dość nietuzinkowy tytuł, przy którym, jakby tego było mało, maczał swe pełne talentu palce, nie kto inny jak sam twórca Gwiezdnych Wojen, George Walton Lucas. Z pewnością wielu spośród was, na tym etapie snucia mej gawędy, już się domyśla, że mam tu na myśli, nie inaczej jak, kultowe dzieło Rona Howarda pt. ''Willow'' z 1988 roku, które już u samych początków dni swej premiery, zostało okrzyknięte, bezapelacyjnym hitem!
Akcja filmu rozpoczyna się wraz narodzinami, zagadkowej dziewczynki Elory Danan, która według przepowiedni miała doprowadzić do zguby, władającą złymi mocami, królową Bavmorde. Aby uchronić się od zagłady i czym prędzej odnaleźć, zwiastujące upadek, dziecko-przeznaczenia, złowroga królowa postanowiła uwięzić wszystkie ciężarne kobiety w lochach swojej mrocznej twierdzy, Nockmaar. 

Na podstawie magicznego znamienia, czołowa wojowniczka i zarazem córka Bavmordy, Sorsha, odkrywa, że nowo narodzone w lochach dziecko jest dziewczynką z przepowiedni, po czym postanawia, niezwłocznie zaalarmować o tym swoją matkę. Jednak pod jej nieobecność, matka dziecka prosi o pomoc jedną z położnic, aby wyniosła dziewczynkę z twierdzy, chroniąc ją od niechybnej śmierci. Ścigana przez żołdaków złowieszczej czarownicy, kobieta umieszcza dziecko w koszu i puszcza je z prądem rzeki, by sama wkrótce po tym zostać zagryziona, przez dzikie bestie Bavmordy. Nurt wody doprowadza dziewczynkę wprost do małej krainy zamieszkałej przez Nelwynów, karłów żyjących głównie z rolnictwa i hodowli zwierząt. Elora trafia w ręce sympatycznego, młodego rolnika Willowa Ufgooda, który marzy o tym by zostać wielkim magiem. Niedługo po tym, nieborak Willow wraz z całkiem niedużą kompanią przyjaciół, pod rozkazem surowej rady Nelwynów, zostaje wysłany do krainy zamieszkałej przez rasę Dużych Ludzi, aby niezwłocznie zwrócił im ową, a jakże uroczo-zjawiskowo zgubę, która pewnikiem, sprowadziłaby na mały ludek, nieuniknioną klęskę! Chociaż zgoła skołowaciały, nasz bohater nie wie jeszcze jednak, że z chwilą gdy wziął w swe ramiona tajemnicze dziecko, jego życie wkrótce przemieni się w pełną niebezpieczeństw, wielką przygodę, podczas której pozna nowych, zupełnie niespodziewanych przyjaciół i spełni swoje skryte pragnienia o byciu wielkim czarodziejem!




Warto wspomnieć, że w rolę sympatycznego Willowa, tuż u boku Vala Kilmera, wcielił się, nie kto inny jak sam we własnej osobie, zjawiskowy Warwick Davis, znany z tak cenionych produkcji jak Opowieści z Narnii, Karzeł, Książę Waleczny, Labirynt czy nawet i wręcz przede wszystkim, serii Gwiezdnych Wojen.
Myślę, że ''Willow'' to produkcja, obok której nie sposób przejść obojętnie. Pomimo swej typowej dla baśni sztampowości w postaci ''odwiecznej walki dobra ze złem'', obraz wręcz, aż poraża bogactwem scenariusza i głęboko-epicką opowieścią, gdzie prócz wartkiej przygody i licznych, niespodziewanych zwrotów akcji, znajdziemy również wielu barwnych bohaterów, którzy u kresu swej wędrówki przejdą duchową przemianę, a nawet odnajdą prawdziwą miłość. Obraz Rona Howarda to bez wątpienia jedno z najbardziej oryginalnych i unikatowych dzieł w historii całej kinematografii filmowego świata, które błyszcząc niczym diament, pośród sterty bezwartościowych kamieni, obecnie docenią tylko nieliczni. Aczkolwiek dla mnie, już na zawsze będzie zapamiętany jako epicka baśń mojego dzieciństwa, godna dzieła, nawet samego mistrza Tolkiena, do której już zawsze chętnie będę wracał w te, a jakże zimne, nostalgiczno-listopadowe wieczory.
A wy jak wspominacie zmagania dzielnego Willowa z ciemnymi mocami złej królowej Bavmordy?



Dobrego dnia!

Keeper :)