niedziela, 30 sierpnia 2020

Niezrównany czar Disneya w 8-bitach konsoli Pegasus! :)





Chociaż na temat grubej ryby, jaką de facto jest wszechpotężny Disney, obecnie przedstawiane są w dużej mierze, dość niepochlebne opinie, postanawiam na daną chwilę pisania tego tekstu, puścić w niepamięć ich liczne biznesowe niegodziwości, spoglądając nieco przychylniejszym okiem w odmęt nieco już zapomnianej przeszłości. Kto by co dzisiaj nie mówił, chyba każdy z nas na początku lat 90-tych wyczekiwał z utęsknieniem na pamiętny show pt. ''Wald Disney Przedstawia'', kiedy to pamiętną emisją raczyła nas co sobotę i niedzielę, jak zwykle niezrównana stacja TVP1, serwując nam krótkie, aczkolwiek zabawne historyjki z Kaczorem Donaldem czy Myszką Miki w roli głównej oraz fenomenalne odcinki kultowych seriali animowanych, takich jak Kacze Opowieści, Gumisie, Super Baloo czy nawet Brygada RR.
Disney nie mając zamiaru poprzestać na bajkach animowanych, ładował grubą kasę również w firmowe zabawki, dziecięcą odzież, komiksy oraz książki dla dzieci, tworząc już od niepamiętnych lat markę, nie mających sobie równych. Żeby tego było mało ta potężna machina biznesu, dostrzegając dobrze prosperującą branżę gier video, postanowiła połączyć swoje siły między innymi z japońską korporacją Nintendo, produkując gry video o zaskakująco wysokiej jakości, dokuczliwie wyróżniających na tle pozostałych produkcji tej dziedziny.

W żadnym bądź razie nie były to przelewki, trudno było bowiem konkurować z tytułami, na których wytworzenie sam Disney sypnął z kiesy sporym budżetem, wyciskając do ostatniej kropli z 8-bitowej konsoli Nintendo najlepsze soki. Jednak działo się to w odległych krainach, za górami za lasami, gdzieś w USA, Japonii i Europie Zachodniej, tym czasem spłyńmy ponownie na ziemię, powracając do galijskiej.. tzn. tfu! słowiańskiej wioski zwanej Polską, mocno rozszarpanej z każdej strony siłą komunizmu. Chociaż Disney dotarł i do nas, barwiąc nasz ówczesny szary świat na tęczowo-kolorowo, branża telewizyjnych konsol gier video wciąż jednak w naszym pięknym kraju mocno kulała. Sprawy przybrały zupełnie nowy obrót, gdy na scenę niespodziewanie wkroczyła konsola Pegasus, oferując graczom, zarówno tym małym jak i dużym, cały wachlarz gier video prosto od Nintendo, aczkolwiek jak wiadomo, dość pokrętną drogą. Nie inaczej, to własnie dzięki nieokiełznanemu sprytowi tej konsoli, miałem okazję poznać szereg gier video, w których skład początkowo wchodziły tak diablo-dobre tytuły jak słynny Chip'n Dale bazujący na serialu Brygada RR czy Duck Tales, będący odpowiednikiem telewizyjnych Kaczych Opowieści.

Niedługo po tym, polski rynek gier video zalany został morzem kolejnych Disnejowskich produkcji, gdzie wśród gąszczu bazarowych dyskietek wypływały na powierzchnie liczne tytuły, które do tej pory znaliśmy głównie z telewizji oraz seansów w kinie. Produkcje takie jak Mała Syrenka, Alladin, Król Lew, Mickey Mouse, Darkwing Duck, Księga Dżungli czy Super Baloo wiodły główny prym na konsoli Pegasus, a każda z nich charakteryzowała się niesamowitą płynnością rozgrywki oraz kolorową i przyjemną dla oka grafiką. Warto nadmienić, że gry takie jak Lion King oraz Alladin, nigdy nie doczekały się swego debiutu na oryginalne konsole NES czy też Famicom, co w przypadku konsoli Pegasus mieliśmy do czynienia często-gęsto z pirackimi przeróbkami, chytrze przeprogramowanych z 16-bitowych konsol nowszej generacji typu SNES oraz SEGA MEGA DRIVE. Była to wówczas bezkonkurencyjna moc pirackich 8-bitowców, wypływających szeroką falą z głębin dalekiego wschodu, gdzie jak też mawiali mędrcy sędziwi; ''Na czym Nintendo polegnie, temu Pegasus podoła'', czy jakoś tak. :)))



Osobiście najmilej wspominam 8-bitową przygodę słynnej pary bohaterskich wiewiórek, która oferując rozgrywkę w kooperacji dla dwóch graczy, według mojej oględnej opinii, dostarczała znacznie więcej radochy niż pozostałe produkcje Disneya, serwując nam z etapu na etap pełną brawury akcję, dobrze wszystkim znaną z serialu TV.
Chip & Dale bardzo często opychany był pod fałszywą nazwą, widniejąc na etykiecie gry jako ''Grand Combat'', a co to u licha miało wówczas oznaczać, nigdy się już nie dowiemy. Wszak, zawsze było to lepsze niż smarowanie ''Mortal Kombat'' pod wizerunkiem Lary Croft czy Power Rangers.
Historia Disnejowskich gier na polskim rynku, jak widać pisała się różnie, ale jaka prawda by nie była, będziemy już zawsze pamiętać o tych fenomenalnych produkcjach, które barwiły nasze dzieciństwo w magiczny sposób, pozostawiając nam, aż do dnia dzisiejszego szereg pięknych wspomnień.

A wy jak wspominacie niezrównany czar Disneya w 8-bitach konsoli Pegasus? :)

Dobrego dnia!

Keeper :)





niedziela, 9 sierpnia 2020

 ''ŻÓŁWIE NINJA NA PLAŻY'' 

CZYLI NIEZAPOMNIANY HIT KONSOLI PEGASUS! :)



Cofając się pamięcią w przeszłość do wszystkich chwil szaleństwa lat 90-tych, często-gęsto żonglując na przemian myślami, powracam również do pewnej gry video, której pierwsze etapy już na zawsze będą mnie zabierać w nostalgiczną podróż ku niezapomnianym wakacjom mojego dzieciństwa oraz wspaniałej, wirtualnej przygodzie. Chociaż niechybnie powinienem, tym razem nie będę miał tu na myśli epickich Kaczych Opowieści, Ikari Warriors czy nawet wszem i wobec irytującego Amagona, a tytuł, który w moim sercu zajął szczególnie wyjątkowe miejsce, stając się zarazem, niewątpliwie swego rodzaju tradycją, wartą uznania w tej pełnej słonecznego blasku, wakacyjnej nucie figli-migli. A więc moi mili rozsiądzie się wygodnie i jeśli pomidory się skończyły, przygotujcie zgniłe jaja do rzucania, bowiem czeka was, a jakże i tym razem, przydługa gawęda na temat kultowego tytułu ''Ninja Turtles 3: The Manhattan Project'' w gorących rytmach konsoli Pegasus!

Cofnijmy się na krótki moment tym razem do roku 1992 kiedy to wiecznie myśląca o mnie, moja kochana starsza siostra, postanawiając zrobić mi niespodziankę, niespodziewanie wyczarowała niczym z magicznego kapelusza pewien zjawiskowy kartridż, czy tam jak wolicie dyskietkę, na konsolę Pegasus, zatytułowany na etykiecie, pośród morza chińskich krzaczków i osobliwych rysunków żółwio-podobnych wojowników, jako zagadkowe ''Turtles Family 2 in 1''. Jak się szybko okazało, z resztą ku mojej pernamentnej ekstazie, na kartridżu znalazły się aż dwie gry z serii Wojownicze Żółwie Ninja w postaci Ninja Turtles 2: The Arcade, często gęsto spotykanej w salonach gier tudzież wozach Drzymały oraz ładująca się w magiczny sposób, przy pomocy przycisku reset, wyżej wspomniana gra Ninja Turtles 3: The Manhattan Project. Tytuł, chociaż zupełnie wcześniej mi nieznany, niemal natychmiast rzucił mnie i moją siostrę na kolana, powodując falę diablo-szaleńczego entuzjazmu i wielogodzinnej, wręcz całodniowej rozgrywki, niespodziewanie przerwanej wieczornym seansem telewizyjnym już i tak mocno zirytowanych rodziców.

                   

Pierwszy etap ''Ninja Turtles III'' już na wstępie rozpoczął się w miłym, dobrze nam znanym wakacyjnym klimacie, gdzie na słoneczno-złocistej plaży nagle zostajemy wepchnięci w pełen akcji wir niebezpiecznych przygód i szalonych osobliwości. Historia rozpoczyna się wakacyjnym urlopem Żółwi Ninja na Florydzie, jednak ich spokojny, sielankowy nastrój szybko zostaje zepsuty za sprawą arcy-złowieszczego Shreddera, który ukazując się nagle w popołudniowych wiadomościach, wyzywa naszych bohaterów na pojedynek, dodatkowo porywając jako zakładnika przyjaciółkę Żółwi, reporterkę April O'Neil. Aczkolwiek nasze kłopoty, na tym i tak już beznadziejnie patowym akcencie, nie miały zamiaru się skończyć, bowiem Shredder niespodziewanie wyrywa z morza kawał Manhattanu, przeobrażając go zarazem w miliatarną bazę, obsypaną do szpiku kości wrednymi mutantami, zgrają siepaczy i wszelkim zrobotyzowanym plugastwem. Sam Oroku Saki, kryjąc się w najgłębszych czeluściach swej powietrznej bazy, postanawia rozpocząć szereg niebezpiecznych eksperymentów nad mocą Mutagnu. Wojownicze Żółwie Ninja nie czekając na więcej, natychmiast ruszają na ratunek April, chcąc przy okazji skopać blaszany tyłek przebiegłemu Shrdderowi i przywrócić ład na Manhattnie. Gra oferowała wspaniałą rozrywkę w kooperacji dla dwóch osób, podczas której mogliśmy się wcielić w każdego z czterech żółwich braci. Co więcej, każdy bohater z osobna został wyposażony w odmienne od siebie ciosy specjalne, które pozwalały na znacznie silniejszy atak kosztem energii życiowej. Tytuł oprócz soczystej grafiki, animowanych cut-scenek, przepięknej palety barw i wpadającej w ucho, niesamowitej ścieżki dźwiękowej, charakteryzowała też bardzo duża ilość, rozmaitych lokacji oraz ogrom przeciwników z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć w grze. 

Mocno zróżnicowani Żołnierze Stopy, agresywny Rocksteady czy nieokiełznany Bebop to tylko namiastka tego z czym będą się musieli zmierzyć nasi bohaterowie zanim dotrą do kryjówki Shreddera. Dla mnie Ninja Turtles III to przede wszystkim wspaniałe wspomnienia; jako dzieciak na spółę z moją starszą siostrą, ogrywaliśmy ten tytuł wręcz do najczystszej perfekcji, spędzając niezliczone godziny przed TV z padem w rękach, znając przebieg wszystkich lokacji i strategie na każdego bosa w grze. Z resztą, co by tu nie mówić, aż do dnia dzisiejszego wspominam ogrom emocji, jaki towarzyszył nam podczas ostatecznej bitwy z uzależnionym od radioaktywnego mutagenu Super Shredderem, skupiając swoje młode umysły na wzajemnej kooperacji, by posłać zmutowanego Oroku Saki prosto w diabły i ujrzeć zakończenie tej, a jakże epickiej gry, przy której spędziliśmy tyle wolnego czasu. Chociaż tytuł za każdym razem witał nas z ekranu telewizora dużym logiem pt. ''Ninja Turtles 3: The Manhattan Project'' to jednak już od pierwszych etapów rozgrywki okrzyknęliśmy go jako ''Żółwie Ninja na plaży!'' pozostając w naszej pamięci pod tą infantylną, podwórkowo-roboczą nazwą aż do dnia dzisiejszego. Myślę, że ta wakacyjno-awanturnicza przebieżka Wojowniczych Mutantów po Manhattnie to bezapelacyjnie najlepsza część spośród całej serii Wojowniczych Żółwi Ninja w 8-bitach Pegasusa, zarazem będąc jej najbliżej pod względem budowy oraz szerokiej gamy wielobarwnych antagonistów do serialu animowanego, a nawet w małym procencie do ekranizacji ''Wojownicze Żółwie Ninja II: Tajemnica Szlamu'', co czyni tą pozycję niesłychanie wyjątkową, jako jeden z ważniejszych fragmentów układanki wspomnień mojego dzieciństwa pamiętnych lat 90-tych. 

A wy jak wspominacie wakacyjny wypad Wojowniczych Żółwi Ninja na słoneczną Florydę w 8-bitach konsoli Pegasus? :)

Udanych wakacji! 

Keeper :)