niedziela, 20 października 2019

CASTLEVANIA - Czyli jak miło spędzić Halloween z konsolą PEGASUS! :)





Oddając tradycyjnie pewną dozę nastrojowej nuty, powoli zbliżającego się ku nam Halloween, święta strzyg, upiorów tudzież duchów, niczym szaleńczo opętany dr. Frankenstein, postanowiłem spośród całej tej gamy wielopoziomowej fety grozy i terroru, wziąć na warsztat jeden z arcy-kultowych tytułów, które, co by tu nie mówić, permanentnie zapisały się w historii kultury rozrywkowej, jako wyznacznik i wręcz swego rodzaju, klarowny hołd dla tak znamiennego gatunku, jakim jest bez wątpienia, znany i lubiany, klasyczny świat Horroru. Zanim Jason Voorhees i Freddy Krueger, często-gęsto straszyli nas, już od najmłodszych lat z ekranów odbiorników TV, główny prym w tym jakże mistycznym świecie grozy, wiodły nieco mniej skomplikowane straszaki-pokraki, tudzież gumowe stwory-potwory, aczkolwiek emanujące dużo większą dawką soczystego klimatu oraz niezrównaną charyzmą, niż niejeden komputerowy stwór CGI z obecnego kina grozy, które nieudolnie wciąż próbuje za takie uchodzić. Kto z nas w dzieciństwie nie fascynował się arcy-słynną ferajną osobliwości, w której skład wchodziły takie zjawiskowe osobistości jak Wilkołak, Mumia, Potwór z Czarnej Laguny, Zombie, Monstrum Frankensteina, Garbus czy nawet sam we własnej osobie, szczerzący do nas w grymasie kły, hrabia Drakula! Oczywiście, jak to zwykle w tego typu bajkach bywa, każda potwora znajdzie swego amatora, tak więc i nasi milusińscy zyskali całe morze, filmowych, jak i literackich antagonistów w postaci obrońców wdów i sierot, jakimi bez wątpienia byli dr. Abraham Van Helsing czy też niestrudzony purytanin Salomon Kane. A gdyby tak przenieść ten cały klasyczny literacko-filmowy świat Horroru wprost do uniwersum gier video, a co więcej już na samym początku debiutu, tego a i owszem, wielce zaskakującego pomysłu, upchnąć całość w mocy 8-bitów, wraz ogromem absolutnej grozy sianej przez Drakulę przy wtórze jego zdegenerowanych sługusów? Myślę, że w żadnym bądź razie, nie trzeba się nad tym głowić, bowiem już w 1986 roku, obdarzeni niebywałym polotem oraz fenomenalną wyobraźnią, japońscy projektanci i programiści, sławetnej korporacji Konami, wydobyli z odmętów mroków, wprost na światło dzienne, arcy-klejnot pośród gier video, w postaci tak zgrabnej produkcji jak ''Castlevania'', która już u zarania dni swej premiery, odniosła bezapelacyjny sukces, ciesząc się niezrównaną popularnością przez bardzo długie lata, aż do dnia dzisiejszego. Tytuł pierwotnie został wydany w latach 80-tych wprost na ekskluzywne platformy domowego zacisza, gdzie pierwsze skrzypce grały tak znamienne konsole jak Nintendo Famicom oraz Nintendo Entertainment System (NES) skierowane głównie na rynek japoński, amerykański a także zachodnio-europejski.
Aczkolwiek po raz pierwszy, miałem zaszczyt zapoznać się z tym, a jakże zacnym tytułem dopiero w 1993 roku, kiedy to wróciwszy z letnio-wakacyjnych wojaży, kolega z bloku obok, zaprezentował mi swoją najnowszą zdobycz w postaci dyskietki z grą na konsolę Pegasus. Na pełnej osobliwości etykiecie kartridża, zatytułowanego jako ''Devil Town'', eksponował się dość hardy, zapewne w obyciu jak i wyglądzie, sumiasto-wąsaty śmiałek, obejmując piękną niewiastę, na tle majaczącego hen w oddali, ponurego zamczyska. Po czasie udało mi się jednak zdobyć własną kasetę z tym zacnym tytułem, aczkolwiek z właściwym już motywem na etykiecie, gdzie słynny pogromca wampirów dzierżąc bat w garści, stał dziarsko u podnóża złowrogiej twierdzy. Po natychmiastowym odpaleniu gry na konsoli Pegasus BS-500AS, potocznie zwanej Terminatorem, którym chełpił się tak mój zacny kolega, moim oczom ukazało się obszerne tytułowe logo oraz klimatyczna cut-scenka wprowadzająca graczy w ponury, opanowany przez potwory, świat Castlevanii. Historia rozpoczyna się w 1691 roku, kiedy to ludzka rasa śmiertelników, zamieszkująca, tętniące życiem wioski i miasteczka, zdążyła już zapomnieć o potworach, bestiach oraz nieumarłych grasujących niegdyś po mglistych wrzosowiskach oraz mrocznych kniejach. Co więcej w swojej pełnej spokoju, rutynowej sielance, zapomnieli również o pewnej mrocznej legendzie, która traktując o co stu letnim powrocie hrabiego Drakuli do świata żyjących, znowu zaczęła powoli przybierać dość realny wymiar. Jakże by inaczej, nie trwało to długo, gdy ponownie sam we własnej osobie, władca wichru, nocy i wszelkiego plugastwa, postanowił zagnieździć się w swym złowrogim zamczysku, by siać grozę i spustoszenie, przywołując pod swe progi monstra z piekła rodem. Wyzwanie szybko jednak rzuca mu pewien niechybny śmiałek; niezłomny bohater uzbrojony w legendarny bat, Simon Belmont z rodu Belmontów, sławnych pogromców wampirów! Simon nie czekając, na pierwszy ruch swego arcy-zaprzysięgłego wroga, postanawia zmierzyć się z żądnym krwi Drakulą, pośród tajemnych komnat wampirzego siedliszcza.


Tytuł przede wszystkim charakteryzował się wielobarwną grafiką, aczkolwiek utrzymaną w dosyć ponurych tonacjach, w sam raz dla podkreślenia mrocznego całokształtu produkcji oraz wręcz fenomenalnie klimatyczną, jak to często-gęsto bywało w przypadku Konami, ścieżką dźwiękową, która na długo potrafiła zapaść graczom w pamięć, stając się zarazem po dziś dzień, jednym z najbardziej rozpoznawalnych podkładów muzycznych w świecie gier video minionych lat. Co więcej, z lokacji na lokację, nasz bohater musiał zmagać się z ogromem licznych pułapek i coraz to potężniejszych potworów zamieszkujących domostwo Drakuli, pośród których, wprawne oczy miłośników Horroru, mogły wypatrzeć monstra z kultowych filmów grozy wytwórni Hammer oraz klasycznej literackiej grozy. W celu zwalczenia wszelkich bestii wałęsających się po złowrogim zamczysku, Belmont został wyposażony w wielopokoleniowy, siermiężny bat swego rodu, który mógł ulec rozbudowie z biegiem postępu rozgrywki, a wędrując przez komnaty, raz za razem, pozyskiwał wyposażenie pomocnicze, objawiające się najczęściej pod postacią krucyfiksu, wody święconej, czaso-wstrzymywacza czy też obusiecznego topora, bądź też noża do rzucania. W ten właśnie, a nie inny sposób, Simon Belmont, piął się uzbrojony po zęby, po kolejno odlicz piętrach w górę zamku, aż do samego leża hrabiego Drakuli. Warto wspomnieć, że tytuł doczekał się licznych kontynuacji, również na tak znamienne konsole jak Sega Mega Drive, SNES, Game Boy Classic, Nintendo 64 a nawet Sony Playstation, aż po konsole nowej generacji obecnych czasów.

Castlevania to dla mnie bezsprzecznie już tytuł ponadczasowy i chociaż obecnie bardziej rozpoznawalny jest w absolutnie nowych next genowych odsłonach, to osobiście dużo cieplej wspominam, własnie te, a jakże by inaczej, debiutująco-kluczowe części, które po raz pierwszy odkryłem na konsoli Pegasus czy też Game Boy Classic. Co więcej, jako wybitnie arcy-zdeklarowany fan klasycznego Horroru, uwielbiam po dziś dzień kroczyć pośród mrocznych komnat, owianego złą sławą, zamku Drakuli, smagając legendarnym batem wszelkiego rodzaju maszkary i upiory, by na koniec całej tej, a jakże pasjonująco-dramatycznej historii, po raz kolejny wyzwolić ludzkość 8-bitowego świata, od jarzma Księcia Ciemności i jego mrocznej świty.
A wy jak wspominacie legendarnego łowcę wampirów, przemierzającego złowrogie siedlisko hrabiego Drakuli?


Dobrego dnia! :)

Keeper

1 komentarz: