niedziela, 24 lipca 2022

 AMAGON - Czyli 8-bitowy kicz wakacyjną porą :))




    Wszyscy co śledzą moją stronę już od dłuższego czasu, wiedzą, że nigdy-przenigdy nie mieszam z błotem żadnej gry na konsolę Pegasus, znajdując w wielu przypadkach z nimi związane, same superlatywy i ciekawostki. Jednak na ten czas muszę ogłosić, że nadszedł właśnie ten sądny dzień linczu, na który wielu z was tak pewnie czekało. Aby przybliżać wam ową pełną frustracji historię, musimy sie cofnąć aż do 1992 roku, kiedy to podczas letnich wakacji, pełen entuzjazmu oraz zapału ruszyłem butnie na co-weekendowy targ z zamiarem kupna zupełnie nowej i ciekawej dla oka giereczki. Na miejscu, lotem błyskawicy zostałem namówiony przez chytrego a jakże, handlarza z wąsem, do zakupu gry pt. ''Amagon''. Tytuł gry mówił mi niewiele, a tak naprawdę nie mówił mi nic, natomiast cwany sprzedawca za sprawą siły przebicia i barwnej prezentacji samej gry, sprawił, że natychmiast wyjąłem z portmonetki całe 8 zł i z miejsca dokonałem zakupu. Ani przez chwilę nawet nie poczułem, że to złowieszczy podstęp szpiega z krainy Deszczowców! Na etykiecie karta widniał bowiem, jak też mniemałem, niestrudzony łowca przygód z karabinem M-16, ostrzeliwując zaciekle robo-rycerza oraz spodki UFO. Jakby tego było mało, w tle ryczał wściekle, przerażający Tyranozaurus Rex, jeden z moich ulubionych wówczas mito-zaurów. 


Czy cokolwiek w tym przypadku, mogło pójść źle? Jednak odpowiedz odnalazłem dopiero w domu, uruchamiając natychmiast grę na mojej przetyranej już konsoli MT-777DX. Ledwie pojawił się ekran tytułowy i od razu spotkał mnie nielichy zawód. Na planszy pojawił się mizerny chłopek-roztropek, o kanciastej anatomii Bolka i Lolka, z rozbitym samolotem w tle, który wyglądał niczym nasmarowany przez 4 letnie dziecko w przedszkolu. Dalej okazało się wcale nie lepiej. Bohater do którego nie zapałałem sympatią już na wstępie, podczas rozgrywki wypadł jeszcze gorzej. Miałem tu do czynienia z krępym typem o kwadratowej szczęce troglodyty, odzianym w jakiś łachmany. M-16 które widniało na etykiecie gry gdzieś wyparowało, z zamiast słynnego karabinu postać niezdarnie dzierżyła w łapach dziwny strzelający ''huko-patyk'', który jak mniemam miał imitować strzelbę. Zewsząd atakowały nas zmutowane grzyby, plujące węże, krabo-pająki oraz irytujące pterodaktyle rozmiarów gołębia. Co prawda gra była szybka i bardzo dynamiczna, ale drażniąca uszy muzyka w tle, wcale a wcale nie pomagała przełknąć tego pasztetu. Co więcej do gry wprowadzono, nie wiem po co, realistyczny element, w postaci ograniczonej amunicji. Gdy zapas naboi się wyczerpał, postać mogła jedynie okładać wrogów kolbą strzelby niczym prymitywną maczugą, co równało się często natychmiastową porażką. Aby dobrze też rozplanować dalszy przebieg rozgrywki, należało skrupulatnie pilnować zapasu amunicji, gdyż jeśli roztrwoniliśmy ją na pierwszej mapie, strzelając sobie w powietrze, to na drugiej zaczynaliśmy już grę bez naboi, które jak można by przypuszczać, powinny się odnowić, a czego też nie robią. Dodatkowo moją frustrację wzmagała wyśmiewająca gracza prześmiewcza melodia, która towarzyszyła nam za każdym razem gdy ginęliśmy, a że ginąłem bardzo często, tenże dżingiel doprowadzał mnie do szewskiej pasji, objawiając się często ciskaniem joya o podłogę!



    
Jednak, żeby nie być aż tak znowu surowym i wrednym dziadem, moją uwagę już wtedy zwróciła ładna i kolorowa grafika, która wraz z wakacyjno-podróżniczym klimatem gry, tworzyła dla mnie podczas letnich wakacji, miły dla oka akcent. Aczkolwiek gra posiadała bardzo słaby design głównego bohatera oraz reszty elementów występujących w grze, które już w młodych latach wydawały mi się słabo zaprojektowane na tle innych gier znanych mi ze stajni konsoli Pegasus. Co ciekawe gra posiadała aż dwie odrębne fabularne historie. W wersji amerykańskiej mieliśmy do czynienia z tytułowym Amagonem, który jako marines rozbił się samolotem na tajemniczej wyspie zamieszkałej przez krwiożercze potwory. Jego głównym celem była ucieczka z wyspy statkiem i pokonanie głównego bossa w postaci wrednego kosmity, którego wygląd myślę może zaciekawić wielu ufo-fanów, ale o tym później. Dzięki aktywacji kluczy Mega-Key, nasz bohater był w stanie zmienić się w potężnego Megagona, co znacznie ułatwiało walkę z potężnymi potworami. Wersja japońska z kolei opowiadała o naukowcu Jacksonie, który wynalazł tabletki Macho Max, za sprawą których transmutował się w muskularnego Macho Mana. Za popełnienie tej produkcji w 1988 roku, odpowiedzialna była firma Aicom, znana z takich słynnych gier jak choćby ''Totally Rad'' czy ''The Astyanax''. Podczas gry nasz bohater pozyskiwał przeróżne sympatyczne znajdźki, w postaci dodatkowej amunicji czy transformacje w Megagona, którą należało wykorzystać do walki z większymi potworami na koniec każdego etapu gry. W przeciwieństwie do standardowej formy bohatera, sam Megagon posiadał już pasek życia, dzięki czemu nie ginął od jednego ciosu, tak jak jego słabsza i mniejsza postać Amagona. 


Tzw. ''Monstrum z Flatwoods'' rzekomo widziane w 1952 roku w USA.

Jako ciekawostkę, warto wspomnieć, że projekt głównego bossa w grze został zaczerpnięty z dziedziny ufologii i dotyczył kosmity tzw. ''Monstrum z Flatwoods'', widzianego z 1952 roku w stanie Zachodniej Virginii USA. Nie chcąc tu wychodzić na Smerfa Marudę, uważam gra może się podobać i na pewno ma gdzieś hen w odległej galaktyce swoich wiernych fanów, jednak dla mnie były to najgorzej wydane pieniądze w czasach mojego dzieciństwa. Myślę, że gdyby twórcy bardziej dopieścili niektóre elementy gry oraz zmienili muzykę, byłaby to całkiem przyjemna gierczka, której niestety nie jestem w stanie dzisiaj dobrze zapamiętać, ani pod względem grywalności ani wizualnym. Wciąż jednak żywię nadzieję, że ktoś z was moi mili, pokaże mi tą grę z zupełnie innej perspektywy, żebym i ja mógł ją kiedyś docenić i raz jeszcze ocenić! :) 

A wy jak wspominacie zmagania Amagona na wyspie pełnej potworów?



Dobrego dnia!

Keeper :)

4 komentarze:

  1. Nie mam niestety doświadczeń związanych z Pegasusem - grałam tylko z dziećmi w grę telewizyjną Super Mario Bros , ale rozumiem Twoje rozczarowanie . Mój syn przeżył coś takiego kupując kasetę VHS "Superman - Bajkowy Świat Przygody" z odcinkami kreskówki z lat czterdziestych . Nie wiem czego się spodziewał, na pewno nie tego co zobaczył, a raczej usłyszał :):) . Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Kasiu doskonale tą kasetę którą kupił Twój syn. Oglądałem to jako dziecko w przedszkolu i naprawdę mi się to już wtedy nie podobało, także również rozumiem rozczarowanie Twojego synka! :)) Może właśnie ta kaseta sprawiła, że nigdy później nie byłem fanem Supermana. Zawsze wolałem He-Mana który przebijał dla mnie Supermana wówczas na głowę :D Pozdrawiam ciepło i bardzo dziękuję za odwiedziny :)

      Usuń
    2. ufff, nie jestem jedyna... pozdrawiam, nie-fanka supermena

      Usuń
    3. No to również się się cieszę, że nie jestem jedyny! :D Superman od zawsze był dla mnie jakoś przereklamowany i nigdy nie wzbudzał mojej sympatii - moimi bohaterami dzieciństwa były tylko i wyłącznie postacie z takich serii jak Żółwie Ninja, He-Man, Motomyszy z Marsa, G.I. Joe oraz Power Rangers, jak byłem nieco starszy do tej puli dołączyła seria Dragon Ball :) Również pozdrawiam jako anty-fan Supermana :D

      Usuń