niedziela, 9 sierpnia 2020

 ''ŻÓŁWIE NINJA NA PLAŻY'' 

CZYLI NIEZAPOMNIANY HIT KONSOLI PEGASUS! :)



Cofając się pamięcią w przeszłość do wszystkich chwil szaleństwa lat 90-tych, często-gęsto żonglując na przemian myślami, powracam również do pewnej gry video, której pierwsze etapy już na zawsze będą mnie zabierać w nostalgiczną podróż ku niezapomnianym wakacjom mojego dzieciństwa oraz wspaniałej, wirtualnej przygodzie. Chociaż niechybnie powinienem, tym razem nie będę miał tu na myśli epickich Kaczych Opowieści, Ikari Warriors czy nawet wszem i wobec irytującego Amagona, a tytuł, który w moim sercu zajął szczególnie wyjątkowe miejsce, stając się zarazem, niewątpliwie swego rodzaju tradycją, wartą uznania w tej pełnej słonecznego blasku, wakacyjnej nucie figli-migli. A więc moi mili rozsiądzie się wygodnie i jeśli pomidory się skończyły, przygotujcie zgniłe jaja do rzucania, bowiem czeka was, a jakże i tym razem, przydługa gawęda na temat kultowego tytułu ''Ninja Turtles 3: The Manhattan Project'' w gorących rytmach konsoli Pegasus!

Cofnijmy się na krótki moment tym razem do roku 1992 kiedy to wiecznie myśląca o mnie, moja kochana starsza siostra, postanawiając zrobić mi niespodziankę, niespodziewanie wyczarowała niczym z magicznego kapelusza pewien zjawiskowy kartridż, czy tam jak wolicie dyskietkę, na konsolę Pegasus, zatytułowany na etykiecie, pośród morza chińskich krzaczków i osobliwych rysunków żółwio-podobnych wojowników, jako zagadkowe ''Turtles Family 2 in 1''. Jak się szybko okazało, z resztą ku mojej pernamentnej ekstazie, na kartridżu znalazły się aż dwie gry z serii Wojownicze Żółwie Ninja w postaci Ninja Turtles 2: The Arcade, często gęsto spotykanej w salonach gier tudzież wozach Drzymały oraz ładująca się w magiczny sposób, przy pomocy przycisku reset, wyżej wspomniana gra Ninja Turtles 3: The Manhattan Project. Tytuł, chociaż zupełnie wcześniej mi nieznany, niemal natychmiast rzucił mnie i moją siostrę na kolana, powodując falę diablo-szaleńczego entuzjazmu i wielogodzinnej, wręcz całodniowej rozgrywki, niespodziewanie przerwanej wieczornym seansem telewizyjnym już i tak mocno zirytowanych rodziców.

                   

Pierwszy etap ''Ninja Turtles III'' już na wstępie rozpoczął się w miłym, dobrze nam znanym wakacyjnym klimacie, gdzie na słoneczno-złocistej plaży nagle zostajemy wepchnięci w pełen akcji wir niebezpiecznych przygód i szalonych osobliwości. Historia rozpoczyna się wakacyjnym urlopem Żółwi Ninja na Florydzie, jednak ich spokojny, sielankowy nastrój szybko zostaje zepsuty za sprawą arcy-złowieszczego Shreddera, który ukazując się nagle w popołudniowych wiadomościach, wyzywa naszych bohaterów na pojedynek, dodatkowo porywając jako zakładnika przyjaciółkę Żółwi, reporterkę April O'Neil. Aczkolwiek nasze kłopoty, na tym i tak już beznadziejnie patowym akcencie, nie miały zamiaru się skończyć, bowiem Shredder niespodziewanie wyrywa z morza kawał Manhattanu, przeobrażając go zarazem w miliatarną bazę, obsypaną do szpiku kości wrednymi mutantami, zgrają siepaczy i wszelkim zrobotyzowanym plugastwem. Sam Oroku Saki, kryjąc się w najgłębszych czeluściach swej powietrznej bazy, postanawia rozpocząć szereg niebezpiecznych eksperymentów nad mocą Mutagnu. Wojownicze Żółwie Ninja nie czekając na więcej, natychmiast ruszają na ratunek April, chcąc przy okazji skopać blaszany tyłek przebiegłemu Shrdderowi i przywrócić ład na Manhattnie. Gra oferowała wspaniałą rozrywkę w kooperacji dla dwóch osób, podczas której mogliśmy się wcielić w każdego z czterech żółwich braci. Co więcej, każdy bohater z osobna został wyposażony w odmienne od siebie ciosy specjalne, które pozwalały na znacznie silniejszy atak kosztem energii życiowej. Tytuł oprócz soczystej grafiki, animowanych cut-scenek, przepięknej palety barw i wpadającej w ucho, niesamowitej ścieżki dźwiękowej, charakteryzowała też bardzo duża ilość, rozmaitych lokacji oraz ogrom przeciwników z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć w grze. 

Mocno zróżnicowani Żołnierze Stopy, agresywny Rocksteady czy nieokiełznany Bebop to tylko namiastka tego z czym będą się musieli zmierzyć nasi bohaterowie zanim dotrą do kryjówki Shreddera. Dla mnie Ninja Turtles III to przede wszystkim wspaniałe wspomnienia; jako dzieciak na spółę z moją starszą siostrą, ogrywaliśmy ten tytuł wręcz do najczystszej perfekcji, spędzając niezliczone godziny przed TV z padem w rękach, znając przebieg wszystkich lokacji i strategie na każdego bosa w grze. Z resztą, co by tu nie mówić, aż do dnia dzisiejszego wspominam ogrom emocji, jaki towarzyszył nam podczas ostatecznej bitwy z uzależnionym od radioaktywnego mutagenu Super Shredderem, skupiając swoje młode umysły na wzajemnej kooperacji, by posłać zmutowanego Oroku Saki prosto w diabły i ujrzeć zakończenie tej, a jakże epickiej gry, przy której spędziliśmy tyle wolnego czasu. Chociaż tytuł za każdym razem witał nas z ekranu telewizora dużym logiem pt. ''Ninja Turtles 3: The Manhattan Project'' to jednak już od pierwszych etapów rozgrywki okrzyknęliśmy go jako ''Żółwie Ninja na plaży!'' pozostając w naszej pamięci pod tą infantylną, podwórkowo-roboczą nazwą aż do dnia dzisiejszego. Myślę, że ta wakacyjno-awanturnicza przebieżka Wojowniczych Mutantów po Manhattnie to bezapelacyjnie najlepsza część spośród całej serii Wojowniczych Żółwi Ninja w 8-bitach Pegasusa, zarazem będąc jej najbliżej pod względem budowy oraz szerokiej gamy wielobarwnych antagonistów do serialu animowanego, a nawet w małym procencie do ekranizacji ''Wojownicze Żółwie Ninja II: Tajemnica Szlamu'', co czyni tą pozycję niesłychanie wyjątkową, jako jeden z ważniejszych fragmentów układanki wspomnień mojego dzieciństwa pamiętnych lat 90-tych. 

A wy jak wspominacie wakacyjny wypad Wojowniczych Żółwi Ninja na słoneczną Florydę w 8-bitach konsoli Pegasus? :)

Udanych wakacji! 

Keeper :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz